Na początku Bóg…
Im bardziej widzimy kontekst historyczny, realność, namacalność postaci biblijnych, tym bardziej będziemy umieli odnaleźć siebie i odczytać to jako naszą historię.
z ks. prof. Krzysztofem Bardskim rozmawia Dominik Jarczewski OP
DOMINIK JARCZEWSKI OP: Zacznijmy może od samego tytułu – Księga Rodzaju. O jaki rodzaj tu właściwie chodzi?
KS. PROF. KRZYSZTOF BARDSKI: W tradycji hebrajskiej księga ta zawdzięcza swój tytuł pierwszym słowom: „Na początku” i nazywa się Księgą Bereszit. Polski tytuł wziął się z greckiego Genesis, co oznacza pochodzenie, początki. Trzy pierwsze rozdziały tej księgi mówią bowiem o początkach świata i ludzkości.
Choć nie dowiemy się z niej ani o dinozaurach, ani o Wielkim Wybuchu.
Oczywiście musimy pamiętać, że autora biblijnego nie interesują początki świata czy ludzkości w znaczeniu kosmologicznym czy naukowym. Księga powstała dość późno, w niewoli babilońskiej, czyli w VI wieku przed Chrystusem. Jest młodsza od Księgi Sędziów czy obu Ksiąg Królewskich. Była owocem pewnej refleksji nad człowiekiem.
Może nas nieco dziwić, że Biblię zaczęto pisać od środka.
Przecież Biblia nie powstała od razu. Nie spadła z nieba. Ona powstawała stopniowo. Poszczególne księgi były pisane w różnych środowiskach, w różnych epokach i dałbym sobie głowę uciąć, że poszczególni autorzy wcale nie zdawali sobie sprawy z tego, że teraz właśnie piszą Słowo Boże, że są hagiografami. Oni czuli jakieś natchnienie, potrzebę twórczą, tak jak współcześni pisarze, poeci, i przelali ją na papier.
Jedną z trudności w lekturze Księgi Rodzaju jest jej niezwykle symboliczny język. Stąd pytanie: co w tej księdze jest prawdą historyczną, a co tylko symbolem?
W przypadku Pisma Świętego nie można przeciwstawiać sobie tego, co historyczne i symboliczne. Już ojcowie Kościoła, Orygenes czy św. Hieronim, podkreślali, że Słowo Boże ma oba wymiary, które współistnieją harmonijnie ze sobą. Weźmy na przykład Abrahama, który z jednej strony jest postacią historyczną…
A mamy na to jakieś dowody?
Mamy tekst. Oczywiście współcześnie niektórzy bibliści podważają historyczność Abrahama czy niektóre opowieści o nim. Tego jednak ostatecznie nie udowodnimy.
Nie mamy wystarczających narzędzi ani do absolutnej weryfikacji, ani falsyfikacji. Ale można przyjąć, że na ile tekst biblijny nie jest sprzeczny z kontekstem badań archeologicznych i innych świadectw historycznych, na tyle nie możemy go negować. A więc możemy traktować Abrahama jako postać historyczną i osadzić go w kontekście tamtych realiów. Możemy jednocześnie widzieć w nim obraz pielgrzymującego ludu czy człowieka, który opuszcza swoje przyzwyczajenia, swoją przestrzeń, aby iść w nieznane. I jedno, i drugie nie jest sprzeczne ze sobą.
Łatwo jest do postaci historycznej dodać sens symboliczny. Problem w tym, czy wszystkie symbole należy czytać dosłownie. Na przykład: czy istniały historyczne postacie – Adam i Ewa?
Współczesne badania biblijne sugerują, że pierwszych jedenastu rozdziałów Księgi Rodzaju, zwanych „prehistorią biblijną”, nie da się osadzić w czasie, w jakiejś konkretnej epoce i kontekście geograficznym. A więc począwszy od Adama i Ewy, przez Kaina i Abla, potop, aż po wieżę Babel nie da się tego wkomponować w żaden kontekst historyczny. To są opowiadania…
Uniwersalne?
Tak, uniwersalne. Opowiadania, które czerpią z różnych opowieści bliskowschodnich. Historia Noego jest bardzo podobna do babilońskiego poematu Atrachasis czy też epopei o Gilgameszu. Opowiadania z początku Księgi Rodzaju są prawdziwe, gdyż mówią o naturze człowieka, o jego relacjach z Bogiem i drugim człowiekiem.
Dużą część prehistorii biblijnej zapożyczono z innych źródeł. Czy było to takie proste skopiowanie?
Właśnie to jest w tych opowiadaniach najważniejsze, że nie są zwykłą kalką, ale stanowią reinterpretację starożytnych podań w świetle monoteizmu izraelskiego.
Czy można podać jakiś przykład?
Stworzenie świata: Bóg w sposób suwerenny sam stwarza świat i człowieka. Świat stwarza z nicości, człowieka – z prochu ziemi. Natomiast w poematach babilońskich człowiek jest na przykład stworzony z mięsa zabitych bogów. Jedni bogowie walczą z innymi i w ten sposób tworzą człowieka. Albo niżsi bogowie nie chcą służyć wyższym bogom, dlatego stwarzają sobie człowieka, żeby im służył. A zatem stworzenie w tych podaniach jest uwikłane w relację między bogami.
W Biblii natomiast takie wątki są zupełnie nieobecne. Jest jeden Bóg. Nawet jeśli pewne motywy zostały zaczerpnięte z podań babilońskich, to pojawiają się przeinterpretowane w świetle monoteizmu. I to jest jeden wyznacznik, który stał się cechą charakterystyczną całej religii hebrajskiej w kontekście tamtejszych kultur. A drugi, który jakoś wynikający z tego, co już powiedziałem, to wizja człowieka, który nie jest zabawką kapryśnych bogów, ale kimś suwerennym, wolnym…
A jednocześnie skłonnym do zła.
Sama kwestia zła jest tu ujęta w sposób specyficzny. Na czym polega grzech Adama i Ewy? To przede wszystkim bunt człowieka, który uznał, że nie jest zobowiązany czynić tego, czego Bóg od niego oczekuje. Że może działać na własną rękę, niezależnie od Boga. I później ponosi tego konsekwencje. Pojawia się pęknięcie między Bogiem a człowiekiem.
Czasami stawiam sobie pytanie, czy wyszło to człowiekowi na dobre, czy na złe. Co by było lepsze? Gdybyśmy sobie chodzili w tym ogrodzie Eden, całkowicie posłuszni Bogu i nieśmiertelni? Czy jednak to, że człowiek zdobył się na niezależność, nawet względem Boga? Czy to nie niesie w sobie też pewnej wartości – nie tyle pozytywnej, co głęboko humanistycznej, mówiącej coś ważnego o człowieku?
No ale jednak konsekwencje tego grzechu są raczej negatywne. Bunt ma swoją cenę.
Pierwszą konsekwencją grzechu jest lęk. Człowiek ukrywa się, doświadcza lęku wobec przeżycia nieobecności Boga, kiedy oddala się od Niego i jest zdany na siebie. Sam musi zmagać się z sensem życia, z sensem śmierci. Przezwyciężeniem tego lęku może być tylko miłość, bo jak czytamy w 1 Liście św. Jana, „doskonała miłość usuwa lęk” (1 J 4,18). Tylko bliskość Boga może usunąć ten lęk. Myślę, że bardzo słusznie w tradycji Kościoła łączono epizod z trzeciego rozdziału Księgi Rodzaju ze śmiercią i zmartwychwstaniem Chrystusa. To, co utraciliśmy przez postępek Adama i Ewy, zostaje odbudowane przez Chrystusa, ale już na nowym poziomie.
Z tego, co wiem, to tradycja żydowska wcale tak negatywnie nie postrzega grzechu Adama i Ewy.
Kiedy badałem tradycje hebrajskie dotyczące Księgi Rodzaju, okazało się, że tam postępek Adama i Ewy nie rzutuje w tak radykalny sposób na kolejne pokolenia, nie jest archetypem grzechu. Winę Adama ponosi Adam, winę Ewy ponosi Ewa. A w nas jest jecer ha-tow i jecer ha-ra’, czyli dobre lub złe ukształtowanie, skłonność, i każdy z nas wciąż na nowo wybiera między dobrem a złem. Dla Żydów takim „grzechem pierworodnym” jest raczej ulanie złotego cielca na pustyni, kiedy cały naród żydowski sprzeniewierzył się Mojżeszowi, i to jest to, co zaciążyło na późniejszej historii. Dla nas, chrześcijan to trzeci rozdział Księgi Rodzaju jest archetypem grzechu.
Pierwsze jedenaście rozdziałów Księgi Rodzaju zawiera wizję degradacji ludzkości – z każdym pokoleniem jest coraz gorzej. Aż w końcu Bóg musi zesłać na ziemię potop. Nie przeraża księdza wizja takiego Boga niszczyciela, który nie może sobie poradzić ze skłonnością człowieka do zła, więc usuwa to zło z ziemi?
Musimy znów pamiętać o kontekście historycznym, w jakim powstawała Księga Rodzaju, a był to czas niewoli babilońskiej. Z tej perspektywy redaktorzy księgi patrzyli na dzieje świata, widząc z jednej strony potęgę Izraela przed niewolą, królów takich jak Dawid i Salomon, a z drugiej – późniejszy upadek i niewolę. W podobny sposób odczytywali dzieje świata. Dla zrozumienia sensu potopu ważne jest też zwrócenie uwagi na sytuację Izraela na wygnaniu, zwłaszcza teologii „reszty Izraela” – niewielkiej grupy, która pozostaje wierna Bogu pośród pogan oraz tych Izraelitów, którzy się sprzeniewierzyli. Potop jest też pewnym obrazem tego Izraela. Został uratowany jeden Noe pośród morza niegodziwości. Można oczywiście spojrzeć na to od strony etycznej i zapytać: Jak to: Pan Bóg zabija tysiące ludzi, nie dając im możliwości nawrócenia? Ale akcent jest w tej historii położony zupełnie gdzie indziej. Należałoby w niej widzieć przede wszystkim sytuację Boga, który ratuje Izraelitów w „potopie” niewoli babilońskiej.
Jeden z zakonników z Góry Atos, komentując prawosławny zwyczaj zwoływania mnichów na modlitwy uderzaniem w drewnianą deseczkę, wyjaśnił mi, że kiedy Noe zbudował arkę, to również uderzał młotkiem w jej deski, aby zwołać wszystkich ludzi z całej ziemi i wszystkie zwierzęta do tej arki. Wszyscy mieli szansę zmieścić się w niej, nikt by nie zginął w potopie, ale tylko niektórzy weszli do środka. Inni zlekceważyli wezwanie Noego. I tak samo teraz, kto chce, może, słysząc dźwięk kołatki, udać się do kościoła będącego nową arką, w której doświadczamy zbawienia. A kto nie chce, może sobie spać dalej. I wtedy utonie w wodach potopu. Dziś tą arką jest Kościół. Kto chce, wejdzie. Każdy ma wolną wolę. Każdy może wybierać.
Wielu jest wezwanych, ale odpowiadają tylko nieliczni. Odpowiedzią na zło, które panoszy się w świecie po grzechu, jest powołanie Abrama z Ur Chaldejskiego.
Wraz z Abrahamem, który pojawia się w dwunastym rozdziale Księgi Rodzaju, wchodzimy w świat, który możemy umocować historycznie. Zaczynają się pojawiać nazwy konkretnych miejsc, a sam kontekst historyczny odpowiada znanej z innych źródeł migracji ludów semickich z dorzecza Tygrysu i Eufratu poprzez północną Syrię i Liban aż do dzisiejszej Ziemi Świętej. Tradycyjnie przyjmuje się, że te wędrówki miały miejsce w XVIII wieku przed Chrystusem. Są też badacze, którzy przesuwają je na późniejsze czasy, na XIV-XV wiek.
Abraham był jednym z wielu nomadów w swojej epoce. Co w jego wędrówce jest szczególnego?
Przede wszystkim kwestia przymierza, hebrajskiego berit. Specyfiką religii izraelskiej jest właśnie przymierze z Bogiem, chociaż instytucja ta znana była w polityce i w życiu społecznym.
Bóg obiecuje Abrahamowi ziemię i potomstwo. Tej ziemi na własność Abraham do końca swojego życia nie ujrzy, a na syna będzie musiał bardzo długo czekać.
Abraham uwierzył wbrew nadziei, wbrew wszelkiej logice. Dlatego jest nazywany ojcem wiary – zarówno przez nas, chrześcijan, jak i przez Żydów i muzułmanów. Właśnie ta postawa była wzorcem dla Izraelitów na wygnaniu. Oni utracili wszystko: świątynia została zburzona, stracili Ziemię Obiecaną i nie mieli żadnych perspektyw na powrót do ojczyzny. Co więcej, wielu z ich potomków zostało wcielonych do armii w Babilonii, a więc w pewnym sensie stracili ich. Wielu też zasymilowało się z tamtejszą kulturą. W takim kontekście autor Księgi Rodzaju kreśli portret Abrahama i mówi: Patrzcie, on uwierzył, mimo że wszystko wskazywało na to, że nie ma sensu wierzyć. I z perspektywy okazuje się, że taka wiara stała się owocna.
Trudno nie zadać pytania o jedną z najtrudniejszych do zrozumienia scen z życia Abrahama – ofiarę z Izaaka. Gdzie tu miłość? Gdzie tu ojcostwo? Co to za Bóg, który chce, by ojciec potwierdził swą wierność, przelewając krew swojego syna?
Na historię ofiary z Izaaka należy spojrzeć z dwóch perspektyw: symbolicznej i dosłownej. Na płaszczyźnie dosłownej autor chciał pokazać dwie rzeczy. Po pierwsze, że w ostatecznym momencie Bóg zawsze okazuje miłosierdzie i w ostatniej sekundzie posyła anioła, który zatrzymuje rękę Abrahama. Druga rzecz to uniwersalne doświadczenie Boga stawiającego nas czasami w sytuacji, która wydaje się bez wyjścia lub wydaje nam się, że Bóg jest bezduszny. Myślę, że ważne jest tu też pewne dopowiedzenie historyczne, które pozwoli nam spojrzeć na ten tekst oczami jego pierwszych czytelników. Wiemy bowiem, że składanie dzieci w ofierze było powszechnie praktykowane w różnych religiach.
W samej Jerozolimie za czasów króla Manassesa, w VII w. przed Chrystusem składano dzieci w ofierze bogu Molochowi…
No właśnie, mamy też przecież w Księdze Sędziów historię Jeftego, który miał złożyć w ofierze Bogu swoją córkę. Nas to bulwersuje, ale dla ludzi żyjących w tamtych czasach była to zrozumiała i akceptowana praktyka religijna. To jeden z dowodów na to, że historia z 22. rozdziału Księgi Rodzaju swoimi korzeniami musiała sięgać rzeczywiście dawnych czasów.
Niezwykle ważne jest to, by czytać Biblię ze świadomością jej historyczności. Trzeba też
pamiętać, że odniesienie do Boga ewoluowało i że nie wszystko, co w niej zapisano, jest aktualne w znaczeniu dosłownym. Natomiast jest zawsze aktualne w znaczeniu duchowym. Bo ta niedoszła ofiara Abrahama dla nas chrześcijan jest chyba najwspanialszą paralelą męki i zmartwychwstania Jezusa. I wszyscy Ojcowie Kościoła odczytywali ją w świetle Chrystusa, który niesie drzewo krzyża, podobnie jak Izaak niósł drewno na górę, tak jak on rozmawia z Ojcem i w końcu, na szczycie góry jako Baranek zostaje złożony w ofierze, aby człowiek mógł żyć.
Wciąż rozmawiamy o mężczyznach. A można zapytać o miejsce kobiet w Księdze Rodzaju. I już od początku wydaje się, że znajdują się one gdzieś na drugim planie. Bóg najpierw stwarza Adama, a dopiero później Ewę.
Można to odczytać inaczej: Pan Bóg stwarza na początku najprostsze byty – rośliny, zwierzęta, później Adama i dopiero na końcu, jako szczyt stworzenia, Ewę.
Ale w kolejnych rozdziałach czytamy o niewolnicy Hagar, a nieco dalej poznajemy historię Jakuba, który ma dwie żony, ich niewolnice… niezły harem!
W tamtym czasach wielożeństwo było powszechną praktyką. Salomon miał kilkadziesiąt żon, kilkaset konkubin i kilka tysięcy nałożnic. Im bogatszy, im potężniejszy był król, tym większy miał harem. Również kupcy czy posiadacze ziemscy mieli liczne haremy. Monogamię zawdzięczamy temu, że w czasach Pana Jezusa zarówno w tradycji wczesnego judaizmu, jak i w kulturze grecko-rzymskiej ukształtował się taki model rodziny, który przejęliśmy w chrześcijaństwie. Ale przecież po dziś dzień wielożeństwo jest obecne w wielu kulturach, choćby na Bliskim Wschodzie w islamie.
To wielożeństwo, nie zapominajmy, miało bardzo praktyczne znaczenie. Mężczyźni ginęli podczas wojen i ktoś musiał się zaopiekować kobietami. W tradycji biblijnej również istniało prawo, według którego brat powinien pojąć jako małżonkę żonę zmarłego brata, a więc jest to też jakiś rodzaj poligamii.
Cały czas mówimy o monoteizmie, a są w Księdze Rodzaju takie fragmenty, które sugerują, że Bóg nie jest sam. W pierwszym rozdziale słyszymy słowa: „Uczyńmy człowieka na nasz obraz”.
Te słowa to tzw. crux exegetarum, czyli problem dla egzegetów. I trzeba uczciwie przyznać, że do końca nie wiemy, dlaczego autor, używający zawsze liczby pojedynczej w odniesieniu do Boga, akurat w tym miejscu użył liczby mnogiej. Niektórzy mówią, że to tzw. pluralis maiestatis, czyli tak samo jak dziś król mówi: „Z naszej woli…”. Inna z kolei interpretacja, w moim mniemaniu dosyć przekonująca, jest taka, że Bóg mówi tutaj w imieniu całego dworu niebieskiego, razem z aniołami i innymi bytami niebieskimi, na przykład z Mądrością. Księga Rodzaju jest głęboko przeniknięta tradycjami mądrościowymi, a w Księdze Przysłów tą, która towarzyszyła Bogu w stwarzaniu świata, była Mądrość. Można powiedzieć, że „my” to Bóg razem z Mądrością.
Zaraz, zaraz… Ta Mądrość to byłaby jakaś bogini?
Aż tak daleko tradycja hebrajska nie idzie, chociaż oczywiście Mądrość bywała personifikowana, przypisywano jej cechy kobiece. Był to zabieg literacki. Ale nie uważano automatycznie, że to jest jakaś bogini czy małżonka Jedynego Boga, tylko „ktoś” tak wspaniały, że można by mu nawet przypisać cechy osobowe.
Wróćmy jeszcze do tych tajemniczych słów z opowiadania o stworzeniu: niektórzy ojcowie Kościoła dopatrywali się w przywołanych słowach zapowiedzi Trójcy Świętej. Można to oczywiście w taki sposób odczytywać w świetle Nowego Testamentu, ale w Starym Testamencie nikomu to się jeszcze nie śniło.
Autor biblijny napisał coś przez przypadek, nie zdając sobie sprawy z pełnego znaczenia swoich słów?
Czasami jest tak, że autor biblijny, pisząc tekst, mógł nie chcieć czegoś powiedzieć, ale w świetle całej Biblii coś odkrywamy w tym tekście.
Jak chociażby w słynnej scenie wizyty Trzech w gościnie u Abrahama?
Właśnie. Jest ich trzech, a Abraham mówi do nich jak do jednego. Na poziomie sensu historycznego to są trzej posłańcy Jedynego Boga. Wszyscy trzej mówią w imieniu tego samego Boga, więc Abraham rozmawia z nimi tak, jakby rozmawiał z samym Bogiem. W starożytnym judaizmie wierzono, że posłaniec niejako reprezentuje osobę, która go posyła. Ci trzej posłańcy, aniołowie, reprezentują Jedynego Boga i dlatego Abraham zwraca się do nich jako do Jedynego Boga.
Ci aniołowie wprowadzają dużo zamieszania. Nigdy nie wiadomo, kogo spotykają patriarchowie: czy „anioł Pański” to taki zwyczajny anioł, czy sam Bóg?
Wiele tekstów zaczyna się od tego, że anioł do kogoś przychodzi, a potem ten ktoś rozmawia już z samym Bogiem. Wiąże się to z wiarą w to, że Bóg jest niewidzialny, niewyobrażalny, a zatem można z Nim rozmawiać jedynie poprzez pośredników, którzy, ponieważ wyrażają wolę Bożą, utożsamiają się z samym Bogiem. I stąd w rozmowach postaci biblijnych z aniołem jest tak, jakby rozmawiały z samym Bogiem.
Z kim więc walczył Jakub: z aniołem czy z Bogiem?
Jakub walczył i z aniołem, i z Bogiem.
Kto ten pojedynek tak naprawdę wygrał?
Jakubowi pozostało po nim naderwane ścięgno, które stało się pewnym znakiem. Zauważmy, że opis pojedynku powstał i był przekazywany na kanwie bardzo prostego przykazania: że nie należy jeść chrząstki łączącej mięsień z kością. I taka jest konkluzja opowiadania. Po prostu, żeby wyjaśnić ten nakaz, powstało opowiadanie o walce Jakuba z aniołem.
Mistycy i teologowie interpretowali tę opowieść jako opis walki duchowej, a ksiądz chce mi powiedzieć, że da się tę historię zredukować do zwyczajnej chrząstki?
Nie, ja tylko pokazałem pierwotną funkcję tego opowiadania, jego genezę. A oczywiście później ta historia została wykorzystana przez autora biblijnego w kontekście całej narracji o Jakubie i jej sens został pogłębiony, przede wszystkim przez dodanie informacji o znaczeniu imienia Izrael, czyli tego, który walczył z Bogiem i z ludźmi, i zwyciężył (Rdz 32,29).
W Księdze Rodzaju spotykamy konkretnych bohaterów, ale jak już nieraz mówiliśmy, stosunkowo łatwo możemy się odnaleźć w ich losach, są one uniwersalne. Jak by ksiądz podsumował główne przesłanie tej księgi?
Najważniejsze jest to, że Bóg działa w historii. Jego działanie poznajemy nie poprzez jakieś syntezy filozoficzne czy teologiczne, ale dzięki temu, że widzimy, jak On działa w wydarzeniach naszego życia. Że podobnie, jak to było w dziejach Abrahama, Izaaka i Jakuba, tak i do nas kieruje swoje słowo i oczekuje odpowiedzi. Jest cierpliwy, potrafi przebaczyć, daje obietnice, zawiera przymierze. Powiem więcej: im bardziej widzimy kontekst historyczny, realność, namacalność tych postaci, tym bardziej będziemy umieli odnaleźć siebie i odczytać to jako naszą historię.
rozmawiał Dominik Jarczewski OP
Ks. prof. dr hab. Krzysztof Bardski – ur. 1962, teolog biblista, redaktor i tłumacz Biblii Ekumenicznej i Biblii „Paulistowskiej”, autor licznych artykułów o tematyce biblijnej, zajmuje się filologią biblijną i lekturą alegoryczną Pisma Świętego – w tradycji patrystycznej i talmudycznej. W ostatnich latach ukazały się jego książki: Słowo oczyma gołębicy (2007), W kręgu symboli biblijnych (2010), Lektyka Salomona (2011). Wykłada na UKSW i na PWTW. Mieszka w Warszawie.