03-Dotrzeć do zamysłu Bożego

Dotrzeć do zamysłu Bożego Nasza rozmowa p 44
z KS. KRZYSZTOFEM BARDSKIM, biblistą z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie oraz tłumaczem i redaktorem polskiego wydania Biblii Ekumenicznej i Biblii Edycji św. Pawła, rozmawia ks. Wojciech Węckowski

Pamiętam, że pytaliśmy naszych wykładowców o to, który przekład Pisma Świętego należy czytać. Często otrzymywaliśmy odpowiedź, że Pismo Święte jest Pismem Świętym i niezależnie od tego, jaki to będzie przekład, będzie to zawsze dobry przekład. Wciąż powstające nowe tłumaczenia, choćby Biblii Ekumenicznej, wskazują, że jednak szuka się i wspólnych przekładów, i często też nowszej ich formy. Czy nie grozi nam przez to rozmycie pewnych treści Pisma Świętego?

Kwestia, które tłumaczenie Pisma Świętego na język polski wiedzie prym wśród przekładów biblijnych, jest dość względna. Zależy od kryteriów, jakie bierzemy pod uwagę. Myślę, że trzeba zacząć od pewnego faktu, który miał miejsce 40 lat temu, a – moim zdaniem – jest w tej kwestii decydujący. Otóż polski episkopat, bezpośrednio po Soborze Watykańskim II, kiedy zaczęto wprowadzać czytania w językach narodowych, zdecydował, że przekładem służącym liturgii będzie Biblia Tysiąclecia. Tego rodzaju decyzja o charakterze kościelnym i jej implikacje w liturgii zachęcają nas do tego, żebyśmy jako pierwsze i podstawowe tłumaczenie przyjęli Biblię Tysiąclecia, mimo że ks. Eugeniusz Dąbrowski wkrótce po jej pierwszym wydaniu stwierdził, że jest to „Biblia tysiąca błędów”. Przyczyniło się to, zresztą, do tego, że w kolejnych wydaniach Biblii Tysiąclecia niektóre „błędy” – chodziło jednak nie tyle o błędy, ile raczej o inne ujęcia, inny sposób przekładu poszczególnych słów – zostały „poprawione” lub w jakiś sposób uwzględnione. Sądzę więc, że skoro najważniejszym kontekstem, w którym słowo Boże żyje i działa, jest liturgia, to podstawowym przekładem powinna być Biblia Tysiąclecia, a inne tłumaczenia należałoby traktować jako dodatkowe ubogacenie panoramy Słowa. Bardzo często zachęcam studentów, ażeby czytali Biblię, posługując się różnymi tekstami, bo mamy dziś kilka dobrych jej tłumaczeń. Z przekładami Pisma Świętego jest podobnie jak z panoramą Tatr, oglądaną w różnych ujęciach, gdy na przykład jedno zdjęcie było robione z Zakopanego, drugie z wierzchołka Giewontu, a trzecie z Rysów. Zdjęcia są różne, choć dotyczą tego samego krajobrazu. Oglądając jednak różne ujęcia, mamy większą szansę podziwiać piękno Tatr. Analogicznie, porównując różne tłumaczenia Pisma Świętego, możemy bardziej wydobyć bogactwo ich treści. A w ogóle to warto pamiętać, że podstawowy jest tekst oryginalny. Ktokolwiek zajmował się tłumaczeniem, wie, że każdy przekład – zwłaszcza tekstu literackiego – w jakiś sposób musi ograniczać i interpretować treść oryginału. Podobnie jest z Biblią.

Czyją inicjatywą był ekumeniczny przekład Biblii i jakie oczekiwania miał spełnić?

Próby przekładu ekumenicznego Biblii podejmowano w różnych środowiskach, ale zwykle chodziło o jedną, dwie księgi. Natomiast na początku lat dziewięćdziesiątych Towarzystwo Biblijne w Polsce skontaktowało się z przełożonymi poszczególnych Kościołów chrześcijańskich, które były zainteresowane przekładem ekumenicznym całego Pisma. Kościoły te oddelegowały swoich przedstawicieli. Ze swej strony Towarzystwo Biblijne skontaktowało się też z biblistami różnych wyznań. W dużej większości byli to katolicy, ponieważ w Polsce najliczniejsze jest katolickie środowisko biblijne. Tak więc pod kierownictwem organizacyjnym Towarzystwa Biblijnego w Polsce prace nad przekładem rozpoczęły się już w połowie lat dziewięćdziesiątych XX wieku.

Czym było umotywowane podjęcie prac nad kolejnym przekładem, skoro istnieje już kilka w języku polskim?

Przekład ekumeniczny jest wyjątkowy z tego względu, że do tej pory wszystkie tłumaczenia dokonywane były przez specjalistów bądź katolickich, bądź ewangelickich. Tak działo się już w XVI wieku. Kiedy katolik, ks. Jakub Wujek, dokonał swojego przekładu, równocześnie ukazały się Biblia Gdańska i Biblia Brzeska, owoce Reformacji. Podobnie w wieku XX – katolicy opracowali Biblię Tysiąclecia, potem zaś Biblię Poznańską i Warszawsko-Praską, podczas gdy ewangelicy dokonali tak zwanego Nowego Przekładu, znanego jako Biblia Warszawska. Przekład ekumeniczny, wspólne dzieło 11 Kościołów, jest więc w pewnym sensie przełomowy. Mamy w końcu tekst, który można odczytywać podczas modlitw o jedność chrześcijan i który każdy z Kościołów może uznać za „własny”. Chcąc nie chcąc, żyjemy w dobie cywilizacji globalnej; z uwagi na możliwości internetu i coraz większą łatwość podróżowania, musimy liczyć się z coraz bardziej znaczącą obecnością wyznawców innych denominacji chrześcijańskich w naszej sferze kulturowej. Polska, owszem, ciesząc się tradycją katolicką, nie może jednak lekceważyć ekumenicznego wymiaru Kościoła. Nawet jeśli przekład ekumeniczny nie stanie się tekstem biblijnym używanym powszechnie, to przecież już sam fakt, że istnieje Biblia, która nas – chrześcijan – łączy, ma niezwykłe znaczenie wobec tylu spraw, które nas dzielą. Mały krok w kierunku jedności…

Pewnie ciekawa musiała to być współpraca, choć osoby innych wyznań, które brały udział w tłumaczeniu, były mniejszością.

Wielu ekspertów, tłumaczy ksiąg było katolikami. Natomiast w komisjach redakcyjnych, w czasie dyskusji nad ostateczną wersją tekstu, uczestniczyli przedstawiciele kilku Kościołów i tu katolicy mieli takie samo prawo głosu jak pozostali.

Jak wyglądała współpraca członków komisji w sytuacji, gdy chodziło o oddanie w przekładzie wierności tekstowi oryginalnemu?

Proces tłumaczenia był wielostopniowy. Kiedy jeszcze siedziba Towarzystwa Biblijnego mieściła się przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, pierwsze próby przekładu wyglądały w ten sposób, że gromadzili się przedstawiciele różnych Kościołów i wspólnie tłumaczyli tekst. Tak właśnie zaczęto przekładać Ewangelie. Byłem jeszcze wtedy w Rzymie, więc nie angażowałem się w to dzieło, ale z opowieści wiem, że praca posuwała się bardzo powoli. Wspólne tłumaczenie wymaga w pierwszym rzędzie tego, że wszyscy muszą się zjechać. Trzeba ustalić jakiś dzień, dogodny czas. Ludzie przyjadą na dwie, trzy godziny i przetłumaczą kilka zdań… W ten sposób ta praca trwałaby całe wieki… Dlatego nastąpiła pewna zmiana koncepcji: tłumaczenie bazowe miało być dziełem konkretnego biblisty. Tekst został podzielony i poproszono specjalistów od poszczególnych ksiąg, których zadaniem było przygotowanie wersji tłumaczenia będącej punktem wyjścia dalszych dyskusji. Założenie było takie, że ma to być tłumaczenie wierne, nie kierujące się zasadą tak zwanej ekwiwalencji dynamicznej, ale zachowujące ważne terminy. Chodziło też o uwzględnienie kwestii natury teologicznej, o używanie przyjętego słownictwa, dobrego współczesnego języka literackiego, bez zbytniej archaizacji – dlatego takiego słowa jak „niewiasta” w tym tłumaczeniu nie znajdziemy. W jego miejsce pojawi się „kobieta”. Mieliśmy również zwrócić uwagę, aby był to język zrozumiały, bo niekiedy można coś przetłumaczyć dosłownie, wiernie, ale polski czytelnik nie będzie wiedział, o co konkretnie chodzi. Czasem więc trzeba zmienić szyk zdania, dodać niektóre słowa lub je opuścić, zwłaszcza takie jak „przeto”, „zatem” itd. Innym przykładem uwspółcześnienia są zupełnie nowe wersje słów Jezusa, często powtarzających się w Ewangeliach, na przykład „Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam”. Dziś nikt w rozmowie z drugim człowiekiem nie powie: „Zaprawdę, powiadam ci”. Dlatego w tłumaczeniu mamy: „Zapewniam was”, które wyraża tę samą treść.
Po dokonaniu przekładu przez określonego tłumacza tekst wędrował do redaktora danego korpusu ksiąg. Ponieważ – jak wiadomo – to samo słowo, jeśli pojawia się w kilku miejscach Biblii, można na różne sposoby przetłumaczyć, zadaniem redaktora było ujednolicenie słownictwa, a także wniesienie poprawek stylistycznych lub merytorycznych. Przekład był później rozsyłany do przedstawicieli różnych Kościołów, którzy, jako ich reprezentanci, czytali go i sprawdzali, czy wszystko się zgadza z ich podejściem i ujęciem; czasami nanosili większe lub mniejsze poprawki. Te teksty z poprawkami trafiały w końcu do centralnego grona redakcyjnego, w ramach którego dyskutowano nad ostateczną wersją tekstu i podejmowano decyzję, czy i na ile uwzględnić poprawki. Spotkania odbywały się niedaleko Warszawy, w Błotach, gdzie Towarzystwo Biblijne ma swój dom. I kiedy już ta ostateczna wersja została w wyniku dyskusji redakcyjnych ustalona, to jeszcze redaktor dokonywał rewizji i konsultacji z polonistami. Każda księga trafiała do specjalistów od języka polskiego, którzy również nanosili swoje uwagi. Kiedy przekład danej księgi był już gotowy, następowało ostateczne zatwierdzenie, czyli przełożeni 11 Kościołów chrześcijańskich zaangażowanych w tę inicjatywę musieli zgodnie ten tekst zaakceptować.

Czy któryś z Kościołów na tym tłumaczeniu szczególnie skorzysta?

Odpowiedź na to pytanie można znaleźć, patrząc na tradycję wcześniejszych przekładów. Idea ekumeniczna nie wypełnia jakiejś luki w zapotrzebowaniu konkretnych Kościołów, ponieważ Kościół katolicki ma współczesną Biblię Tysiąclecia i tradycyjną Biblię Wujka oraz cały szereg innych tłumaczeń, zaś wspólnoty protestanckie mają bardzo szeroko używaną tak zwaną Biblię Warszawską, wydaną przez Towarzystwo Biblijne w latach siedemdziesiątych XX stulecia (powstała ona mniej więcej w tym czasie co Biblia Tysiąclecia i charakteryzuje się podobnym słownictwem), jak również tradycyjne wersje Biblii: Biblię Gdańską czy Biblię Brzeską. Katolicy czy protestanci mieli więc już swoje Biblie, z których korzystali. Natomiast Biblia Ekumeniczna powstała w związku z konkretną potrzebą. Kiedy odbywają się nabożeństwa ekumeniczne, kiedy jest wspólna modlitwa i czytane są fragmenty Pisma Świętego, wtedy mamy tekst akceptowany przez wszystkich. Rodzi się pytanie, na ile to tłumaczenie przyjmie się i będzie czytane, rozpowszechniane
, cytowane. Nie da się w przypadku nowego tłumaczenia Biblii stwierdzić, co będzie w przyszłości. Kiedy św. Hieronim dokonywał przekładu Biblii na język łaciński (tak powstała Wulgata), było wiele innych łacińskich tłumaczeń biblijnych i nie wiem, czy on do końca przeczuwał, że to jego tłumaczenie zdominuje cały świat łaciński.

Etapy samego przekładu i prac redakcyjnych na pewno pochłonęły wiele czasu. Do tego 11 Kościołów… Czy nie dochodziło do sytuacji zapalnych, kiedy ktoś z kimś nie chciał się dogadać podczas prac redakcyjnych?

Oczywiście, wszędzie tam, gdzie są ludzie, pojawiają się sytuacje zapalne, ale muszę przyznać, że wbrew wcześniejszym obawom, wcale kwestie doktrynalne nie były tymi najważniejszymi, które w jakiś sposób mogły dzielić poszczególne Kościoły. Wydaje mi się, że Biblia jest przestrzenią, gdzie ekumenizm ma wspaniałą perspektywę przed sobą. Tym, co nas dzieliło, były często raczej kwestie stylu: czy użyć takiego słowa czy innego, czy zachować tekst w formie tradycyjnej, czy zaproponować nowszą. Nie znaczy to wcale, że na przykład Kościoły, które uważamy za bardziej tradycyjne, broniły wersji Pisma Świętego w języku bardziej archaicznym. Nie, wcale nie – często właśnie było odwrotnie. Dużą rolę odgrywała też wrażliwość językowa, nawet językoznawcza poszczególnych osób zaangażowanych w to dzieło.

Jak została rozwiązana sprawa ksiąg, których protestanci nie uznają?

Chodzi tu, oczywiście, o tak zwane księgi deuterokanoniczne, czyli część Starego Testamentu, którą przyjął Kościół katolicki w języku greckim, a nie w języku hebrajskim. Należy pamiętać, że kiedy Marcin Luter przygotował swoje pierwsze tłumaczenie ksiąg biblijnych na język niemiecki, wcale nie usunął ksiąg deuterokanonicznych, on tylko zamieścił najpierw księgi protokanoniczne, a potem księgi deuterokanoniczne. Później – jak wiadomo – w wielu wspólnotach protestanckich księgi te zupełnie usunięto z tekstu biblijnego. Natomiast w Biblii Ekumenicznej, w ostatecznym wydaniu całego Starego i Nowego Testamentu, którego jeszcze nie mamy, na pewno znajdą się wszystkie księgi uznawane przez katolików za natchnione, przypuszczalnie jednak po księgach protokanonicznych.

Czy istnieją jakieś granice nowatorskiego przekładu tekstu biblijnego czy też każdy, kto ma odpowiednie kompetencje i zdolności, może takiego nowatorskiego tłumaczenia Pisma Świętego się podjąć?

Należałoby określić pojęcie nowatorstwa w translatoryce, czyli wiedzy o sztuce tłumaczenia. Przede wszystkim musimy pamiętać, że każdy język jest pewną rzeczywistością dynamiczną, zmienną. To, co teraz mówię w języku polskim, jutro, pojutrze może już trochę co innego znaczyć. Może na przykład pojawić się jakaś reklama w telewizji, która konkretnemu słowu nada nowe znaczenie, a będzie ona tak nośna, że właśnie to znaczenie zakorzeni się w języku polskim i wyprze inne słowo. W związku z tym słowo dziś przeze mnie użyte stanie się słowem archaicznym. Dane sformułowanie, które zastosowałem w dzisiejszym tłumaczeniu Pisma Świętego, może za 10 lat okazać się już nieaktualne. Przykładowo, w tłumaczeniu Biblii Poznańskiej z 1978 roku czytamy: „A ty, kiedy się modlisz, wejdź do komórki i zamknąwszy drzwi módl się w ukryciu do swego Ojca” (Mt 6,6). W latach dziewięćdziesiątych większość młodych ludzi pomyślałaby sobie: „Jak to? Mam wejść do swojej komórki, czyli co? Zamiast karty SIM umieścić samego siebie?”. A obecnie, po upływie zaledwie kilku kolejnych lat, kiedy wiele komórek ma komputerowe systemy operacyjne i dostęp do internetu, wyrażenie „wejdź do komórki” zaczęło oznaczać: „zaloguj się do systemu operacyjnego twojej komórki”. Podobnie się dzieje, kiedy używamy terminu „ikona”, będącego słowem uświęconym przez tradycję, odnoszonym do obrazów, które nie tylko przedstawiają święte postacie, ale w szczególny sposób mogą pełnić funkcję łącznika ze światem duchowym. A dzisiaj, jeśli zapytać młodego człowieka, co to jest ikona, zapewne odpowie, że chodzi o obrazek na ekranie komputera, zawierający link do określonego programu. Musimy więc zmagać się z problemami znaczeniowymi. Każde tłumaczenie po jakimś czasie potrzebuje rewizji, poprawy, ale to wynika ze specyfiki języka, każdego języka.

A jak rozumieć tę inicjatywę i inne dotyczące nowych przekładów wobec słów: „Pismo nie jest do prywatnego wyjaśniania”?

„Prywatne wyjaśnianie” miałoby miejsce, gdyby biblista naginał sens tłumaczonego tekstu do jakichś własnych poglądów, odbiegających zarówno od tradycji chrześcijańskiej, jak i od doktryny wyznawanej przez Kościół. W przypadku Biblii Ekumenicznej jego praca jest jednak konfrontowana z opiniami innych biblistów i mimo że nie jest on z nimi w pełnej zgodzie czy w jedności wiary, to jednak wspólnie z nimi stara się dotrzeć do tego, co było zamysłem Bożym w tekście Pisma Świętego. Każde tłumaczenie jest jakimś wyjaśnianiem tekstu. Muszę podejmować pewne decyzje, czy położyć nacisk na takie czy inne znaczenie danego słowa greckiego lub hebrajskiego, co pociąga za sobą inne brzmienie przekładu. Trudno o jakąś ogólną zasadę, gdyż praktycznie każde zdanie Biblii to inne problemy. Czasem sam tekst oryginalny jest nie do końca zrozumiały. Mamy przecież w Starym Testamencie wiele słów – zwłaszcza chodzi o nazwy roślin lub zwierząt – których znaczenia nie jesteśmy do końca pewni. Musimy opierać się na domysłach: jak rozumieli je starożytni tłumacze? Co te nazwy oznaczają w innych językach starożytnego Bliskiego Wschodu? itd. W sumie jednak tłumacz powinien oddać tekst w sposób maksymalnie wierny, w pięknym, poprawnym języku. A resztę zostawić Duchowi Świętemu, który przecież działa, gdy z tekstem biblijnym – w wierze, z czystym sercem i w jedności z Kościołem – obcują czytelnicy. Tłumacz nie będzie miał już wpływu na to, jak oni go będą interpretować i wyjaśniać…

… ale Biblia jest Księgą Kościoła. Czy rzeczywiście oznacza to, że czytelnik w jakimś sensie decyduje o udanym przekładzie?

Każdy przekład oparty na naukowej wiedzy z dziedziny biblistyki, dokonany w sposób rzetelny i uwzględniający zasady stylistyki języka docelowego (w tym wypadku polskiego) – można nazwać poprawnym. Czy jednak jest on jednocześnie „udany”? Myślę, że decyduje o tym szereg czynników. Po pierwsze, jeśli wrażliwość stylistyczna tłumacza oraz dużego grona odbiorców będzie podobna, to zaakceptują oni ten przekład. Po drugie, jeśli ci, którzy – powiedzmy – „profesjonalnie” obcują z tekstem biblijnym i są odpowiedzialni za jego głoszenie w świecie współczesnym, a więc biskupi, księża, egzegeci, kaznodzieje, katecheci, liderzy różnych wspólnot, uznają dany przekład za współbrzmiący z ich najgłębszym nie tylko rozumieniem, ale i odczuwaniem nauki Chrystusa i Kościoła.

Jak podsumowują doświadczenie współpracy przy przekładzie Biblii Ekumenicznej sami uczestnicy całego tego przedsięwzięcia?

Dla mnie osobiście ciekawym doświadczeniem było nawiązanie znajomości z różnymi duchownymi innych Kościołów chrześcijańskich, zarówno wyrosłych na bazie Reformacji, jak i z Kościołów tradycyjnych. W trakcie przerw w pracy często rozmawialiśmy ze sobą, dzieliliśmy się różnymi spostrzeżeniami. Współpraca ta owocuje też kontaktami, pomocą niezwiązaną z samą kwestią przekładu ksiąg. Jest to na pewno wielki owoc ekumeniczny. Nawet gdyby nic nie wyszło z tego tłumaczenia, nawet gdyby się ono nie ukazało, to warto było je podjąć.

Ile trwały prace nad tym tłumaczeniem?

Początkowo planowano wydanie na rok 2000. Nowy Testament i Psalmy udało się wydać już w 2001 roku. Jeśli zaś chodzi o Stary Testament, to w ubiegłym roku zostały opublikowane w odrębnej książeczce Księgi Dydaktyczne Starego Testamentu. Wkrótce ukażą się też pozostałe księgi. Ale lepiej jest w tej kwestii nie spieszyć się, bo wiemy, że pośpiech w tłumaczeniu jest złym doradcą. Szybkie tłumaczenie jest zawsze złym tłumaczeniem. Jedynie w przypadku tłumaczenia symultanicznego trzeba działać szybko, ale jeżeli chodzi o przekład tekstu biblijnego, to – niestety – proces ten trwa dosyć długo.

Jakie słowo Boga odkrył Ksiądz osobiście dla siebie podczas prac nad tłumaczeniem, by widzieć sens takiego, a nie innego przekładu, by odkryć zamysł Boży?

Przypadły mi w udziale księgi Koheleta i Pieśni nad pieśniami. Kohelet, czyli Eklezjastes, zaczyna swoją księgę słowami, które w tradycyjnych przekładach brzmiały: „Marność nad marnościami – powiada Kohelet – marność nad marnościami, wszystko marność”. Słowa te na pierwszy rzut oka tchną pesymizmem, rezygnacją. Jeśli jednak sięgniemy do oryginału hebrajskiego, to zauważymy, że zostało tam użyte słowo hebel, które w pierwotnym znaczeniu odnosi się do lekkiego powiewu wiatru, ulotnej mgiełki, ale też w innych miejscach Starego Testamentu przywołuje ideę przemijalności, niestałości, jak również marności. Ks. Wujek w swoim przekładzie wybrał słowo „marność”, zapewne pod wpływem łacińskiej vanitas, i po tej linii poszły wszystkie polskie przekłady. Kiedy jednak studiowałem myśl Koheleta w kontekście całej księgi, wydało mi się, że taki przekład nie oddaje istoty przesłania autora, ale tylko jeden z jej aspektów. Tradycyjny przekład nie jest więc zły, lecz w jakiś sposób ukierunkowuje interpretację. Dlatego zaproponowałem wersję: „Ulotne, jakże ulotne – mówi Kohelet – wszystko jest takie ulotne”. Dzięki temu została nie tylko zachowana główna myśl, dotycząca przemijalności życia i świata, ale również hebrajskie obrazowe odwołanie się do powiewu wiatru. Nie wiem, czy moja propozycja zadomowi się w polskiej tradycji translatorycznej i czy „przypadnie do gustu” czytelnikom. Dla mnie praca nad Koheletem i Pieśnią nad pieśniami była naprawdę nowym spotkaniem z autorami tych ksiąg, którzy żyli ponad dwa tysiące lat temu, i z Autorem całej Biblii, który jest Dawcą wszelkiego życia.

opracowali
Marek Biegalski i Anna Foltańska

Leave a Reply