03-Kraina Jezusa

KS. KRZYSZTOF BARDSKI Z życia Kościoła P57
Impresje z krainy Jezusa

Jeden z rabinów dawnego Izraela mawiał, że samo już oddychanie powietrzem Ziemi Świętej napełnia człowieka mądrością. Św. Hieronim, największy egzegeta starożytnego chrześcijaństwa, aby lepiej tłumaczyć i wyjaśniać Biblię, udał się do Betlejem i zamieszkał w grocie sąsiadującej z miejscem Narodzenia Pańskiego.
Na przestrzeni historii wierni trzech wielkich religii monoteistycznych zmierzali ku Jerozolimie jako miastu świętemu. Muzułmanie nazwali ją nawet Al-Quds, co znaczy po arabsku „Święte”, i tego określenia używają po dzień dzisiejszy. Wierzą bowiem, że ze wzgórza zrujnowanej świątyni – gdzie obecnie wznosi się Kopuła Skały – Mahomet udał się do nieba, by spotkać tam Mojżesza, Eliasza i Jezusa.
Dla chrześcijan najważniejszym miejscem Ziemi Świętej jest pusty grób Zbawiciela. Milczący świadek, który ogłasza, że nie ma Żyjącego wśród umarłych, że zmartwychwstał prawdziwie. Żydzi natomiast przybywają pod tak zwany Mur Zachodni (niezbyt słusznie zwany Ścianą Płaczu), który stanowi ostatnią pozostałość świątyni wzniesionej przez króla Salomona.
Również dzisiaj miejsca związane z historią świętą nawiedzane są tłumnie. Nie odstraszają pielgrzymów ani zamachy terrorystyczne, ani skwar miesięcy letnich. Na uliczkach Jerozolimy zawsze jest gwarno, a sprzedawcy pamiątek nie narzekają na brak nabywców.
Do Ziemi Świętej nie jedzie się ot tak, na wycieczkę. Do Ziemi Świętej się „wstępuje”. Jak na górę, do miejsca położonego wysoko albo do nieba. Oddaje to język hebrajski, w którym przybycie do Izraela wyraża się tym samym czasownikiem, co wejście na wzgórze lub wzniesienie się ku niebu.
Kto przybywa do Ziemi Świętej i na jak długo? Oczywiście, na pierwszym miejscu trzeba wymienić tych, którzy przyjeżdżają, by osiedlić się tu na stałe. Głównie są to Żydzi z diaspory. Jedni przybywają z potrzeby serca, inni uchodzą przed prześladowaniami, są jednak i tacy, którzy szukają tutaj lepszej przyszłości dla siebie i swoich dzieci. Obowiązujące prawodawstwo pozwala osiedlić się i przyjąć obywatelstwo państwa Izrael tylko wyznawcom judaizmu pochodzenia żydowskiego.
Na dłużej przybywają do Ziemi Świętej również duchowni rozmaitych wyznań, opiekujący się miejscami kultu. Wśród katolików szczególną rolę odgrywają w tym względzie franciszkanie. Po okresie wypraw krzyżowych muzułmańscy władcy Ziemi Świętej uznali, że jedynie oni nie stanowią zagrożenia militarnego. I tak pozostało po dziś dzień, zgodnie z obowiązującą zasadą status quo, czyli że w kwestii opieki nad świętymi miejscami i sprawowania w nich nabożeństw niczego nie wolno zmienić.
Najliczniejszą chyba rzeszę stanowią pielgrzymi. Przede wszystkim są to chrześcijanie różnych denominacji przybywający na tydzień, dwa, rzadziej na dłużej, aby na własne oczy zobaczyć i dotknąć miejsc uświęconych ziemskim życiem Jezusa. Poza chrześcijanami do Ziemi Świętej przyjeżdżają również żydzi pragnący pomodlić się pod Murem Zachodnim i muzułmanie, by udać się do meczetów Omara i Al-Aksa w Jerozolimie.
Ziemia Święta może też być celem wycieczek organizowanych w całkiem świeckim celu, aby korzystać z leczniczych kąpieli w Morzu Martwym, z plaż Morza Śródziemnego lub zwiedzić ruiny starożytnych miast. Doskonała infrastruktura turystyczna pozwala też na to, by uczynić Ziemię Świętą celem indywidualnej wędrówki trampingowej, nocując w tanich hostelach, jedząc falafele w budkach przydrożnych i łapiąc autostop, niezwykle popularny wśród izraelskiej młodzieży, zwłaszcza odbywającej służbę wojskową.
Niewątpliwie najważniejszym miejscem w Ziemi Świętej jest dla mnie bazylika Grobu Pańskiego. Zasadniczo pielgrzymi odwiedzają ją za dnia. Kto jednak czytał Słowackiego, wie, że i nocą tętni ona Bożym życiem. Idąc w ślady poety, poprosiłem ojców franciszkanów opiekujących się kaplicą św. Marii Magdaleny, aby pozwolili mi zostać w bazylice po wieczornym zamknięciu wrót.
Już sama ceremonia zamknięcia robi wrażenie. Przebiega według rytuału niezmiennego od czasów, kiedy jeden z kalifów przekazał plac przed bazyliką pewnej rodzinie muzułmańskiej. Odtąd bazylika jest zamykana od zewnątrz przez kolejnego spadkobiercę arabskiej rodziny, który wspiąwszy się na drabinę, przekręca klucz w kolejnych zamkach. Następnie wsuwa drabinę przez niewielki otwór we wrotach, zaś przedstawiciele różnych chrześcijańskich wyznań zamykają bazylikę od wewnątrz. Pozostaje tam na noc kilku franciszkanów reprezentujących katolicyzm, mnisi prawosławni, ormiańscy, koptyjscy, a nawet nestoriańscy monofizyci obrządku syryjskiego. Wszyscy oni czuwają, aby nawet nocą zachowane zostało status quo.
Po zapadnięciu zmroku kolejne obrządki, według ustalonej od wieków kolejności, odprawiają liturgię w kaplicy Grobu Pańskiego. A warto wiedzieć, że celebracje w wykonaniu mnichów wschodnich trwają godzinami. Okadzania przeplatają się ze śpiewem psalmów i oddawaniem czci Bogu starożytnym gestem proskynesis, polegającym na padaniu na kolana i dotykaniu ziemi czołem. Tę wczesnochrześcijańską formę modlitewną w VII wieku przyjął Mahomet i obecnie częściej kojarzy się z islamem. Warto jednak pamiętać, że jej pochodzenie jest chrześcijańskie i po dziś dzień stosują ją liczne denominacje wschodnie.
Gdy milkną greckie, starosłowiańskie, syryjskie, koptyjskie lub łacińskie śpiewy, można w chwili ciszy pomodlić się nad marmurową płytą, na której według tradycji złożono ciało Jezusa, lub spokojnie, bez pośpiechu zwiedzić zakamarki bazyliki.
Dysponując sporą ilością czasu, postanowiłem upamiętnić swój pobyt w bazylice, czerpiąc przykład od średniowiecznych pielgrzymów i rycerzy krzyżowych. Na ścianie kaplicy św. Heleny, upamiętniającej miejsce odnalezienia krzyża świętego i położonej kilkanaście metrów poniżej poziomu bazyliki, odnalazłem skrawek wolnej ściany, pośród tysięcy kunsztownie wykutych kilkucentymetrowych krzyżyków. Z rozpadającej się ławki wydobyłem kawałek gwoździa i pieczołowicie wyryłem w twardej skale maleńki krzyżyk. Takie średniowieczne „tu byłem”. Za każdym razem, kiedy przybywam do Jerozolimy, z rozrzewnieniem odwiedzam to miejsce, które stało się dla mnie osobiście bliskie.
Innym przeżyciem, które można by zaliczyć do kategorii „Jerozolima dla odważnych”, jest przejście od źródła Gichon do sadzawki Siloe tak zwanym kanałem Ezechiasza. W 2 Krn 32,30 czytamy: „To właśnie Ezechiasz zamknął wyjście wód z górnego Gichonu i poprowadził je prosto na dół ku zachodowi do Miasta Dawidowego”. Efektem prac króla Ezechiasza jest istniejący do dziś podziemny kanał wykuty w skale, który rozpoczyna się w dolinie Cedronu. Czasami wejście bywa zamykane kratą, którą jednak co jakiś czas ktoś wyłamuje (tym razem nie ja), aby można było przejść, brodząc w wodzie, na drugą stronę wzgórza, na którym w starożytności wznosił się pałac króla Dawida. Przeprawa nie należy do łatwych i zdecydowanie odradzałbym ją osobom cierpiącym na klaustrofobię. Należy wziąć ze sobą latarkę i wybrać się w upalny dzień, aby po wyjściu od strony sadzawki Siloe w miarę szybko wysuszyć na sobie ubranie. Należy iść ostrożnie, gdyż w niektórych miejscach dno jest nierówne, a poziom wody może sięgać powyżej pasa. Mniej więcej w połowie drogi odnajdziemy miejsce, gdzie spotkali się robotnicy drążący kanał z przeciwnych stron i pozostawili inskrypcję pismem starohebrajskim, upamiętniającą moment, w którym „kilof uderzył w kilof, człowiek spotkał się z człowiekiem, a woda popłynęła do miasta”. Niestety, samej inskrypcji nie odnajdziemy, gdyż na początku ubiegłego stulecia została wycięta wraz z blokiem skalnym i przetransportowana do muzeum w Damaszku.
Po Jerozolimie koniecznym celem każdej pielgrzymki jest miejsce narodzin Zbawiciela, Betlejem. W grocie zaopatrzonej w złotą gwiazdę przez okrągły rok rozbrzmiewają kolędy śpiewane we wszystkich językach świata. Stamtąd wyruszyłem na całodniową wędrówkę do klasztoru św. Saby, położonego w samym sercu Pustyni Judzkiej. Po drodze do klasztoru można odwiedzić szereg miejsc związanych z historią świętą. Jest wśród nich tak zwana Grota Mleczna, gdzie – według tradycji – Maryja karmiła piersią Dzieciątko, a gdy kropla mleka upadła na ziemię, cała grota stała się śnieżnobiała. Po dziś dzień chrześcijanki z okolic Betlejem przychodzą tam modlić się o szczęśliwe macierzyństwo, zeskrobując nieraz biały wapień ze ścian zbudowanej nad grotą kaplicy. Nieco dalej, już poza granicami miasta, znajduje się Grota Trzech Króli, w której monarchowie mieli otrzymać we śnie nakaz od anioła, aby powrócili do swojej ojczyzny inną drogą, omijając pałac Heroda.
Za Grotą Trzech Króli rozciąga się bezkresna pustynia. Nie jest ona, jak zwykło się sądzić, piaszczysta. Falujące wzgórza i doliny, kamienne formacje i szare zbocza mogą przypominać scenerię księżycową. Zwłaszcza latem nie znajdziemy tam żadnej roślinności, poza kępkami wysuszonej trawy. Skwar nie do zniesienia. Po paru godzinach wędrówki nieuczęszczaną przez nikogo drogą usiadłem na poboczu i sięgnąłem do torby po termos, aby napić się chłodnego soku pomarańczowego. Oczywiście, okazało się, że sok został na stole w stołówce, a ja zabrałem pusty termos. Do klasztoru św. Saby pozostało jeszcze ze dwie godziny marszu w najgorętszej porze dnia. Mocno spragniony ujrzałem w końcu umieszczoną przy drodze tablicę informującą, że dalej nie mają wstępu kobiety (mnisi wschodni często nie życzą sobie, aby płeć piękna zaglądała do czynnych klasztorów męskich). Zszedłem w dolinę, gdzie usadowił się cel mojej wędrówki. Mnisi przyjęli mnie bardzo życzliwie i poczęstowali źródlaną wodą. Pamiętam moment, kiedy się napiłem. Najpierw cała woda została wchłonięta przez wysuszone wargi i język. Choć trochę mogłem sobie uzmysłowić, co kryło się za Jezusowym słowem: „Pragnę”, wypowiedzianym na krzyżu. Siedząc na tarasie dla gości, podziwiałem wykute w skale po drugiej stronie doliny pustelnie, niegdyś zamieszkałe przez licznych anachoretów. Tam św. Jan Damasceński napisał szereg dzieł teologicznych.
Inna moja przygoda pustynna związana jest z odwiedzinami na stanowisku archeologicznym Qumran. Nie trzeba przypominać, że nieopodal tej zniszczonej w pierwszym wieku po Chrystusie osady żydowskiej odnaleziono w grotach najstarsze rękopisy zawierające tekst Pisma Świętego.
Z Qumran na wschód rozciąga się tafla Morza Martwego, zaś od strony zachodniej wznosi się płaskowyż Pustyni Judzkiej. Nie mając, oczywiście, nadziei na odnalezienie nieodkrytych zwojów sprzed tysiącleci, wspiąłem się po skałach na płaskowyż, by podziwiać z perspektywy linię brzegową Morza Martwego i położone w dole Qumran. Na podstawie dokładnej mapy wojskowej obliczyłem, że idąc w kierunku zachodnim, dojdę do muzułmańskiego sanktuarium Nabi Musa. Jest to miejsce, gdzie według tradycji islamu pochowano Mojżesza. Żydzi i chrześcijanie uważają natomiast, w oparciu o Biblię, że Mojżesz spoczywa na Górze Nebo. Było sobotnie popołudnie i liczyłem na to, że z Nabi Musa jakiś pobożny muzułmanin podrzuci mnie do Jerozolimy. Tymczasem jednak sforsowałem jakieś zardzewiałe zasieki i – nie znajdując żadnej ścieżki – wyruszyłem ku zachodowi. Po drodze przykuło moją uwagę parę bielejących szkieletów dzikich kozic. Dopiero po dotarciu w pobliże sanktuarium uświadomiłem sobie, że cała strefa, którą właśnie przeszedłem, była ogrodzona i zaopatrzona ostrzeżeniem, że stanowi pole minowe. Od strony urwiska, gdzie zacząłem moją wędrówkę, nie umieszczono informacji o minach, gdyż nikt nie podejrzewał, iż niesforny globtrotter właśnie tamtędy zechce wędrować. Nie pozostawało mi nic innego, jak tylko podziękować Bogu przy grobie Mojżesza (a nie raczej: w miejscu uważanym za grób Mojżesza ?) za to, że jak jego przeprowadził przez Morze Czerwone i pustynię, tak mnie ustrzegł, mimo mojej niewątpliwej lekkomyślności.
Opuściwszy Jerozolimę, po drugiej stronie Góry Oliwnej odnajdziemy miejscowość o nazwie Betania. Tam mieszkał przyjaciel Jezusa, Łazarz, wraz ze swoimi siostrami Martą i Marią. W miejscu ich domu wznosi się kościół prowadzony przez franciszkanów z pięknymi mozaikami upamiętniającymi sceny ewangeliczne. Nieco dalej natrafimy na wykuty w skale, podziemny grobowiec, który pokazywany jest jako domniemane miejsce wskrzeszenia Łazarza. Po otwarciu żelaznych drzwi i uiszczeniu stróżowi odpowiedniej opłaty schodzi się stromymi i krętymi schodkami do położonej głęboko pod ziemią komory grobowej. Zszedłem wraz z jakąś grupą turystów amerykańskich, którzy rozejrzeli się, pstryknęli parę zdjęć i pospiesznie opuścili grobowiec. Ja tymczasem otwarłem Biblię na 11. rozdziale Ewangelii według św. Jana i w bladym świetle żarówki wiszącej w komorze grobowej zacząłem sobie czytać. Przyjemny chłód i całkowita cisza sprzyjały medytacji nad słowem Bożym. Tymczasem nagle światło zgasło i usłyszałem huk zatrzaskiwanych drzwi. W całkowitej ciemności nie byłem nawet w stanie odnaleźć schodów prowadzących ku wyjściu. Widocznie stróż uznał, że wszyscy Amerykanie wyszli i udał się na popołudniową drzemkę, gdyż właśnie przyszła na to pora. Nie pozostało mi nic innego, jak spędzić parę godzin w grobie. Pocieszyłem się, że Łazarz spędził tam aż trzy dni. Po omacku dotarłem w końcu do żelaznych drzwi, usiadłem i pokornie czekałem na kolejną grupę pielgrzymów.
Po jakimś czasie dały się słyszeć kroki i strzępy rozmów. Nareszcie! – pomyślałem. Ucieszyłem się tym bardziej, że po drugiej stronie żelaznych drzwi rozbrzmiewała polska mowa. Radość moja nie trwała jednak długo, gdyż przewodnik grupy oświadczył: „A tutaj mamy wejście do podziemnej piwnicy, o której Arabowie mówią, że to grób Łazarza, ale to nieprawda, tylko takie naciąganie, żeby zarobić trochę kasy. Lepiej pójdźmy pomodlić się do kościoła. Tam przeczytamy Ewangelię i posłuchamy o Łazarzu i jego siostrach”. Kroki oddaliły się. Polska mowa zamilkła. Na szczęście po kilku minutach przyszła kolejna grupa pielgrzymów i tym razem zostałem uwolniony z domniemanego grobowca Łazarza.
Na rozległej równinie południowej Galilei wznosi się samotny stożek wulkaniczny. Od czasów św. Hieronima to właśnie tam umiejscawiano Przemienienie Jezusa. Góra Tabor. Na szczyt wiedzie wąska asfaltowa droga. Tak kręta, że żaden autokar nie jest w stanie jej sforsować. Dlatego z obszernego parkingu u stóp góry kursują żwawe taksówki, które w parę minut zawożą na szczyt. Jeśli jednak dysponujemy czasem, warto wspiąć się na górę Tabor, tak jak uczynił to Jezus i Jego uczniowie. Wprawdzie nie wiedzie tam żadna udeptana ścieżka, ale raczej nikt nie zbłądzi pośród wysokich traw i ciernistych krzewów. Wystarczy po prostu iść ku górze i prędzej czy później dotrze się na szczyt. A jakaż nagroda czeka wytrwałego wędrowca! Przy dobrej widoczności ujrzymy na południu góry Samarii z położoną u ich stóp Salomonową twierdzą Megiddo; na wschód wioskę Nain, gdzie Jezus wskrzesił jedynego syna ubogiej wdowy; na północny zachód – białe domy Nazaretu. Na samym zaś szczycie góry wznosi się majestatyczny kościół Przemienienia, którego architektura przypomina trzy namioty, jakie św. Piotr pragnął wystawić dla Jezusa, Mojżesza i Eliasza.
Na pewno wędrowanie po Galilei jest o wiele przyjemniejszym przeżyciem niż przemierzanie Pustyni Judzkiej, nie mówiąc już o wyschłym i kamienistym Negewie. Sam Jezus, zresztą, wraz ze swoimi uczniami wiódł taki właśnie tryb życia. Warto udać się od ujścia potoku Nahal Amud, wzdłuż jego koryta aż do Safedu, mistycznego miasta starożytnych rabinów. Potok wpływa do Jeziora Genezaret, a swoją nazwę, w dosłownym tłumaczeniu „Potok Kolumny”, bierze od kamiennego słupa, przypominającego naszą Maczugę Herkulesa z Ojcowskiego Parku Narodowego. Ta charakterystyczna formacja skalna wznosi się nieopodal ujścia i jest widoczna z szosy biegnącej wokół jeziora. Wzdłuż potoku prowadzi ocieniona ścieżka pośród kwitnących krzewów oleandrów. Potok co jakiś czas tworzy zagłębienia, w których można się zanurzyć, by w porze szczególnie upalnej nieco ochłodzić ciało.
Brzeg jeziora Genezaret opuściłem po południu, nie mogłem więc liczyć na to, że tego samego dnia dotrę do Safedu. Gdy zaszło słońce, zacząłem rozglądać się za miejscem noclegu. Letnie noce w Ziemi Świętej są na tyle ciepłe, że nie ma potrzeby rozbijania namiotu. Wystarczy karimata i jakiś koc. Znalazłem polanę porośniętą gęstą trawą nad samą wodą i zacząłem przygotowywać sobie legowisko. Pośród gałęzi drzewa rosnącego nad moją głową rozlegało się radosne popiskiwanie, dobiegające z ptasiego gniazda. Gdy obracałem na różne strony plecak, by przystosować go do funkcji poduszki, zobaczyłem na skraju polany czworo świecących oczu. Wziąłem latarkę i ujrzałem dwa małe liski wyglądające z zaciekawieniem ze swojej norki. Kanciasta plecakopoduszka, gniazdo z pisklętami, dzikie liski… Przypomniały mi się słowa Jezusa: „Lisy mają nory i ptaki powietrzne – gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł oprzeć” (Mt 8,20). Może te liski są dalekimi potomkami lisów, o których mówił Jezus? Może i On, kładąc się na spoczynek, miał kłopot ze znalezieniem odpowiedniej podpórki pod głowę?
I na koniec szczególne doświadczenie, które do dziś nie daje mi spokoju i które odegrało ważną rolę w moim życiu. W któryś weekend wolny od zajęć na uczelni postanowiłem udać się do Emaus. Niewtajemniczonym trzeba wyjaśnić, że aż trzy miejsca uzurpują sobie lokalizację spotkania Jezusa zmartwychwstałego z Łukaszem i Kleofasem. Najstarsze to Amwas, położone przy szosie łączącej Jerozolimę z Tel Awiwem, gdzie znajdują się ruiny bazyliki bizantyjskiej. Nieco bliżej, w odległości 60 stadiów od Jerozolimy, a nie 160, jak czytamy w niektórych starożytnych rękopisach, leży Abu Gosz, gdzie krzyżowcy wznieśli gotycką świątynię i przyjmowali pielgrzymów za czasów swego panowania w Ziemi Świętej. I w końcu trzecie Emaus, położone nieopodal arabskiej wioski Al-Qubeibe, którego rodowód jest najświeższy. Prace archeologiczne wykazały, iż w czasach rzymskich droga z Jerozolimy do Jafy przebiegała inną trasą, niż miało to miejsce w epoce bizantyjskiej i średniowiecznej. W odległości 60 stadiów od Jerozolimy odnaleziono ślady zabudowań z I wieku po Chrystusie i tam właśnie franciszkanie wznieśli w XX wieku kościół. Do Amwas lub Abu Gosz idzie się wzdłuż ruchliwej autostrady, podczas gdy Al-Qubeibe położone jest pośród malowniczych wzgórz, a prowadzi tam wąska, mało uczęszczana droga.
Podmiejskim autobusem udałem się na przedmieścia Jerozolimy, skąd postanowiłem na piechotę, naśladując uczniów, powędrować do Al-Qubeibe. Droga bądź to wspinała się, bądź spadała w dół zboczami pagórków porośniętych winnicami i gajami oliwnymi. Otworzyłem 21. rozdział Ewangelii według św. Łukasza i czytając słowo Boże modliłem się, aby w głębi serca spotkać Jezusa, który właśnie tutaj objawił się swoim uczniom. Schodząc w dolinę, nagle usłyszałem za sobą warkot silnika traktora i krzyk kierowcy. Jechał zygzakiem, usiłując zatrzymać pojazd. Zorientowałem się, że wysiadły mu hamulce i nabierał coraz większej prędkości. Uskoczyłem na bok. Na kolejnym zakręcie traktor wypadł z drogi i zatrzymał się pośród drzew oliwnych. O kierownicę opierał się z pochyloną głową nieprzytomny mężczyzna. Stałem oniemiały. Ktoś podbiegł udzielić pierwszej pomocy i dał mi znak ręką. Podbiegłem. Razem wyciągaliśmy rannego z wraku traktora. Był spocony, w starym roboczym ubraniu, oddychał z trudem. Przenieśliśmy nieznajomego na skraj drogi. W międzyczasie zebrała się grupka gapiów, zatrzymał się jakiś samochód. Miejscowi Arabowie, przekrzykując się wzajemnie, umieścili rannego w samochodzie, który z piskiem opon ruszył do najbliższego szpitala. Wszystko trwało kilka minut, po czym w winnicach i gajach oliwnych znów dał się słyszeć świergot ptaków i szum liści. Kiedy ochłonąłem, zorientowałem się, że minąłem niepostrzeżenie sanktuarium w Al-Qubeibe. Musiałem cofnąć się paręset metrów.
Nigdy nie dowiedziałem się, kim był i jak się nazywał nieznajomy kierowca traktora. Zapewne był Palestyńczykiem, muzułmaninem, człowiekiem bardzo biednym. Dopiero jakiś czas później, gdy zetknąłem się z charyzmatem Matki Teresy z Kalkuty, uświadomiłem sobie, że to sam Chrystus przyszedł do mnie ukryty w tym człowieku cierpiącym, rannym, ubogim. I to właśnie na drodze do Emaus.

Ks. Krzysztof Bardski (ur. 1962), biblista, profesor zwyczajny, wykładowca Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego (kierownik Katedry Filologii Biblijnej) i Papieskiego Wydziału Teologicznego w Warszawie, tłumacz i redaktor polskiego wydania Biblii Ekumenicznej i Biblii Edycji św. Pawła. Opublikował m.in. nowy przekład Pieśni nad pieśniami oraz książki: Abraham – tajemnica ojcostwa, Pokarm i napój miłości, Słowo oczyma Gołębicy, W kręgu symboli biblijnych, Lektyka Salomona. Biblia-Symbol-Interpretacja.

Leave a Reply