07-Tramping

Tramping, czyli gdzie cię nogi poniosą

Co to jest tramping? Najkrócej: tania forma podróżowania, zwłaszcza po egzotycznych krajach. Tramp zwykle wędruje samotnie, korzysta z lokalnych środków transportu i noc spędza tam, gdzie ona go zastanie.
Tramping uprawiają zwłaszcza ludzie młodzi, którzy podczas wakacji dysponują pokaźną pulą czasu do ciekawego zagospodarowania. Przyznam, że i ja w czasach studenckich do nich się zaliczałem. Z perspektywy lat nie mogę zaprzeczyć, że to właśnie wyprawy trampingowe należą do najprzyjemniejszych wspomnień.
Pierwszą tego typu wyprawą, na którą wybrałem się wraz ze swoim bratem, była dwumiesięczna włóczęga po Indiach. Tramp stara się nie obnosić ze swoją westernerską proweniencją (czytaj: przynależnością do cywilizacji zachodniej), dlatego zamiast do klasycznych plecaków wrzuciliśmy rzeczy do białych marynarskich worów i zaraz po przybyciu do Bombaju kupiliśmy sięgające do kolan koszule, w jakich zwykli chodzić mieszkańcy Indii. Trasę wędrówki wyznaczały nam głównie zabytki dawnych cywilizacji, które przetoczyły się na przestrzeni wieków przez krainę Bharatów.
Niezapomnianym wrażeniem jest już samo korzystanie z hinduskich kolei. W większości zbudowane jeszcze za dominacji brytyjskiej, stanowią jeden z głównych środków transportu. Wprawdzie ich punktualność pozostawia wiele do życzenia, niemniej inne aspekty z nawiązką rekompensują ten mankament.
Na pierwszym miejscu gościnność. Pojawienie się nowego pasażera w wagonie jest wielkim wydarzeniem towarzyskim. Nie tylko chodzi o kurtuazyjne “Dzień dobry”, ale o cały szereg pytań, które przemieniają się w ożywioną rozmowę. Skąd? Gdzie jest ta Polska? Czy w Ameryce? Jakie imię? Na długo? Czy podobają się Indie? Często właśnie w pociągu uczyliśmy się od współpasażerów podstaw języków poszczególnych regionów kraju, Maharasztry, Tamilnadu, Kerali. Nie zapomnę, kiedy młodzi Hindusi, nie mogąc wymówić trudnego dla cudzoziemców słowa “Krzysztof”, ochrzcili mnie „Kriszna”.
Należy też pamiętać, że zarówno w przypadku pociągów jak i autobusów, gdy brak miejsc we wnętrzu pojazdu, nie pozostaje nic innego jak podróżowanie na dachu, co oczywiście zapewnia o wiele skuteczniejszą wentylację i pozwala lepiej podziwiać krajobrazy.
Tramping po Ziemi Świętej, poza wymiarem krajoznawczym, pozwala namacalnie doświadczyć tego, co przeżywał Jezus, wędrując z Apostołami. Przypominam sobie wyprawę z Tyberiady do Safedu wzdłuż malowniczego potoku Nahal Amud.
Gdy zaczęło się ściemniać, rozwinąłem carrimat na skraju niewielkiej polanki, pod rozgwieżdżonym niebem. Plecak podłożyłem pod głowę, ale trochę uwierał. Wtedy po drugiej stronie polany ujrzałem dwa świecące punkty. Wyjąłem latarkę i oto zobaczyłem małego liska wyglądającego ze swej norki. Poprawiłem niewygodny plecak pod głową i wtedy przypomniałem sobie słowa Ewangelii: “Lisy mają swe nory… A Syn Człowieczy nie ma gdzie głowy oprzeć”.
Zresztą wiele krain biblijnych wspaniale nadaje się do wypraw trampingowych. Zarówno Egipt, jak i Turcja, Grecja czy Cypr są jakby stworzone dla trampów. Co więcej, zwłaszcza w tych ostatnich odważniejsi mogą pokusić się o nocleg w rozbitym na dziko namiocie. Wbrew pozorom nie jest to takie niebezpieczne. Wystarczy znaleźć zaciszną polankę z dala od ludzkich siedzib i można mieć prawie stuprocentową pewność, że spoczynku nocnego nikt nie zakłóci. No, może z drobnymi wyjątkami. W Grecji razu pewnego kozy z pobliskiego pastwiska przyszły zwabione zapachem zupy ugotowanej na kuchence gazowej, a w Turcji namiot mój obwąchiwała w środku nocy sfora bezpańskich psów. Na szczęście nie dostały się do środka, ale co się najadłem strachu to się najadłem.
Tramp nie zawsze styka się z ludźmi wykształconymi, mówiącymi po angielsku lub w innym ze światowych języków. Nie szkodzi. Sądzę, że nawet najtrudniejsze tematy można poruszać posługując się rękoma i mimiką twarzy.
Łapiąc autostop pod Suezem, przeprowadziłem z muzułmańskim pielgrzymem wędrującym do Mekki, długą dysputę teologiczną na temat Trójcy Świętej i Wniebowzięcia Maryi, mimo że po arabsku znałem tylko kilka grzecznościowych zwrotów.
Jeszcze lepiej było we wschodniej Turcji. Dzięki znajomości dosłownie pięciu słów po kurdyjsku miałem dostęp do serc i domów milionów mieszkających tam ludzi. Do dziś pamiętam, że “hosze” to znaczy “wspaniale, super, ekstra”. Pozostałe słowa zapomniałem.
Może to i dobrze, bo znajomość języków nie zawsze pomaga. W podrzędnej restauracji pod Kairem, na pytanie kelnera dotyczące jakiegoś szczegółu w jadłospisie, odpowiedziałem odruchowo “ken”, czyli “tak” po hebrajsku, gdyż przedtem przez pół roku mieszkałem w Jerozolimie. A że w owym czasie relacje między Izraelem a światem arabskim nie były najlepsze, poczułem na sobie nieprzyjazne spojrzenia. Zapadła cisza a ja czym prędzej chyłkiem wymknąłem się z lokalu.
Dzięki Bogu była to sytuacja wyjątkowa. Arabowie bowiem słyną z gościnności i nawet w obecnych czasach nie można generalizować opinii dotyczących pewnych postaw fundamentalistycznych. Muszę jednak przyznać, że – mimo unikania rozmów na tematy polityczne – parokrotnie stosunek do mnie uzależniano od pozycji Polski podczas wojny w Iraku.
Zdarzało się, że podczas rozmowy w autobusie, powstawały przeciwne frakcje. Gdzieś w południowej Turcji paru studentów szkoły koranicznej chciało mnie za wszelką cenę nawrócić na Islam. Inni pasażerowie zaczęli mnie bronić, przekonując tamtych, że w Turcji jestem “welcome” jako chrześcijanin i żebym nie traktował tamtych poważnie. Na szczęście musiałem wysiadać, pozostawiwszy moich towarzyszy podróży, dyskutujących między sobą.
Za oceanem świetnym miejscem do uprawiania trampingu jest Meksyk. Przede wszystkim ze względu na ogromną różnorodność interesujących miejsc do zwiedzania. Począwszy od zabytków prekolumbijskich cywilizacji Majów i Azteków, poprzez kapiące złotem hiszpańskie katedry czasów kolonialnych, aż po malownicze wąwozy, wodospady, pustynie i dziewiczą dżunglę. No i oczywiście wspaniali ludzie, ze swoimi obyczajami i specyficznym podejściem do upływającego czasu.
Być może właśnie należytego stosunku do upływającego czasu uczą nas mieszkańcy egzotycznych kontynentów. W Europie lub Stanach człowiek często jest niewolnikiem zegarka, podczas gdy w Afryce, Ameryce Południowej bądź Azji (no, może wyłączając Japonię i innych tygrysów gospodarczych) jest jego panem. Dlatego przemierzając płaskowyże Anatolii, lasy tropikalne półwyspu Yucatan lub obrzeża Sahary, możemy poczuć się bardziej wolni.
I bardziej otwarci na drugiego człowieka. Tramp jest do pewnego stopnia bezbronny, przemierza bowiem krainy obce mu kulturowo, językowo, religijnie. Bywa zapraszany przez tubylców, może znaleźć się w centrum zainteresowania, zwłaszcza gdy udaje się w strony, gdzie rzadko pojawiają się Europejczycy.
Może jednak również ulec wypadkowi lub zostać okradziony. Pamiętam opowieść młodego Francuza, który wędrował po południowej Azji. Pewnej nocy obudziło go w środku nocy światło latarki skierowanej prosto w oczy i błysk noża przyłożonego do gardła. Przeżył, ale resztę nocy spędził na gołej ziemi i musiał skrócić swoje wojaże. Następnego dnia autostopem pojechał do stolicy, by w ambasadzie wyrobić nowe dokumenty i dostać parę groszy na szczoteczkę do zębów i bilet do domu.
Na szczęście tego typu przygody nigdy mi się nie przytrafiły (no, może za wyjątkiem kradzieży paru dolarów w metrze w Ciudad de Mexico), dlatego gdybym jeszcze raz miał przeżywać wakacje czasów studenckich, z pewnością jako najlepszą formę odpoczynku wybrałbym tramping.

ks. Krzysztof Bardski

3

Leave a Reply