03-Ewangeliczne powołania

ks. Krzysztof Bardski
Ewangeliczne powołania

W Ewangeliach znajdujemy szereg opisów powołania uczniów Jezusa. Każde z nich jest jedyne w swoim rodzaju, jak jedyne i niepowtarzalne są osobowości tych, których On woła, by poszli za nim. Z tych relacji o powołaniu przebija nuta indywidualizmu. Każdy uczeń Jezusa w inny sposób staje wobec wyzwania, jakim jest radykalna zmiana, która dokonuje się w jego życiu pod wpływem głosu Mistrza.

1. Andrzej i Jan zdają do następnej klasy

Czy Jezus wezwał Andrzeja i Jana? Bynajmniej! Pismo Święte mówi, że to Jan Chrzciciel wskazał na Zbawiciela, mówiąc o Nim do swoich uczniów: „Oto Baranek Boży” (J 1,36), oni zaś po prostu „wprosili się”. A więc to nie tyle Jezus wzywa uczniów, ile raczej Jan Chrzciciel sugeruje im, że powinni go opuścić, by pójść za Jezusem.
Jezus, ujrzawszy, że idą za Nim, pyta zdziwiony: „Czego szukacie?”. Czyżby nie był zainteresowany pierwszymi uczniami? Czyżby chciał się ich pozbyć? Zamiast zachęcić ich, dodać odwagi, stawia pytanie, które mogłoby wzbudzić w ich sercach wątpliwości, a nawet zniechęcić.
Powołanie Andrzeja i Jana nie było radykalną zmianą w ich życiu. Przecież już byli uczniami szanowanego i cenionego mistrza, jakim był Jan Chrzciciel. Przejście od Jana Chrzciciela do Jezusa można by w ich życiu przyrównać do podjęcia kolejnego kroku w ich duchowej wędrówce, jakby przejścia do następnej klasy. Tyle tylko, że od tej pory znaleźli się w szkole Tego, który jest najdoskonalszym nauczycielem. Odtąd tylko Jego będą nazywać „mistrzem” (rabbi) (J 1,38).
Ojcowie Kościoła widzieli w powołaniu Andrzeja i Jana syntezę dziejów zbawienia: Oto Stary Testament, którego symbolizuje Jan Chrzciciel, ostatni z proroków, wskazuje na Jezusa, który jest sercem Nowego Testamentu. A więc powołanie Andrzeja i Jana stanowi jakby doprowadzenie do pełni ich oczekiwań i nadziei. „Znaleźliśmy Mesjasza!” (J 1,41) – z radością oznajmi Andrzej swojemu bratu Szymonowi.
Nawet szczegół kończący perykopę o powołaniu pierwszych uczniów, może mięć w tym kontekście wymowę symboliczną. Słowa: „Było to około godziny dziesiątej” (J 1,39) mogą nadawać całej opowieści charakter osobistego świadectwa, mogą jednak również oznaczać, iż Jan i Andrzej ujrzeli wypełnienie się starotestamentalnej Tory, którą symbolizuje aseret dwarim, dziesięcioro przykazań Bożych. To właśnie w Jezusie Prawo Mojżesza odnalazło tę pełnię, ku której prowadził swoich uczniów Jan Chrzciciel.

2. Długa droga Lewiego

Zupełnie inaczej ma się rzecz z powołaniem św. Mateusza. Jego specyfikę wspaniale oddaje obraz Caravaggia, znajdujący się w rzymskim kościele San Luigi dei Francesi. Jezus podnosi rękę w geście zaproszenia w kierunku grupy ludzi zajętych liczeniem monet. Żaden spośród nich nie zauważa Jezusa, jedynie Lewi, syn Alfeusza, podnosi głowę, ale czyni to tak, jakby do końca nie rozumiał gestu Zbawiciela.
I jeszcze jeden szczegół: pomiędzy dłonią Jezusa po prawej stronie obrazu a zdziwionym spojrzeniem Lewiego, rozciąga się ciemna przestrzeń dzieląca obie osoby.
Co to oznacza? Jezus powołuje człowieka, który – wydawać by się mogło – absolutnie nie pasuje do grona Apostołów. Jest celnikiem, a więc wysługuje się rzymskiemu okupantowi. Należy do kapłańskiego pokolenia Lewiego, ale nie pełni służby w świątyni Jerozolimskiej, lecz zajmuje się czymś, czego nie przystoi czynić kapłanowi.
Jezus zaprasza Lewiego, by przemierzył tę ciemną przestrzeń dzielącą go od Jezusa i jego uczniów. Ma ona głęboki wymiar duchowy. Oznacza całkowite przewartościowanie celów własnego życia, radykalne zerwanie z przeszłością, by pójść za Jezusem. Nie bez racji Ewangelista Łukasz podkreśla, że Lewi „zostawił wszystko (katalipon panta), wstał i z Nim poszedł” (Łk 5,28). Co zawiera Łukaszowe panta? Przypuszczalnie nigdy nie dowiemy się do końca, jak długą wędrówkę duchową musiał odbyć Lewi, aby rzeczywiście opuścić „wszystko” i całym swoim życiem pójść za Jezusem.
Św. Hieronim dopowie nam, że Mateusz odnalazł jednak nowy sens swojego życia, który całkowicie odmienił jego osobę: nie obracał już pieniędzmi i nie gromadził materialnego bogactwa, ale obracał talentami Słowa Bożego i zgromadził je w księdze, jaką jest napisana przez niego Ewangelia.

3. Sceptyk Natanael

Pierwszą reakcją Natanaela na słowa o Jezusie jest podejrzliwość. Filip entuzjastycznie dzieli się z nim odkryciem, które odmieniło jego życie: „Znaleźliśmy tego, o którym pisał Mojżesz w Prawie i Prorocy – Jezusa, syna Józefa z Nazaretu!” (J 1,45), tymczasem Natanael z nutą sceptycyzmu pyta: „ Czy może być co dobrego z Nazaretu?” (J 1,46).
Wydawać by się mogło, że pełen wątpliwości sceptyk, który kieruje się uprzedzeniami i z góry dyskredytuje ewentualnego Mistrza, nie będzie dobrym materiałem na Apostoła.
Tymczasem pierwsze słowa, jakie Jezus kieruje do Natanaela, mogą być dla niego niczym kubeł zimnej wody na głowę: „Oto prawdziwy Izraelita, w którym nie ma podstępu” (J 1,49). Jezus nazywa go „prawdziwym Izraelita”, podczas gdy on podejrzewał Zbawiciela o „nieczyste” pochodzenie, przypuszczalnie dlatego, że Galilea uważana była – zwłaszcza przez mieszkańców Judei – za krainę zamieszkałą w dużej mierze przez pogan oraz tzw. am ha-arec, czyli „lud ziemi”, niepiśmiennych rolników i rybaków, którzy posiadali słabą znajomość Tory Mojżesza.
Następnie Jezus dodaje: „w którym nie ma podstępu”. Użyte tu greckie słowo dolos oznacza oszustwo, przekroczenie lub wypaczenie Prawa. A więc Jezus widzi w Natanaelu człowieka prawego, mimo iż on swoim pytaniem otarł się o pogwałcenie ósmego przykazania: „nie mów fałszywego świadectwa”.
Natanael rozumie, że słowa, które skierował do niego Jezus, są komentarzem do jego sceptycznej odpowiedzi danej Filipowi. Ale przecież nigdy wcześniej nie widział Jezusa. Dlatego rodzi się w nim kolejna wątpliwość: „Skąd mnie znasz?” (J 1,48).
Dziwne są sława Jezusa: „Widziałem cię, zanim cię zawołał Filip, gdy byłeś pod figowcem”. Bezskutecznie głowią się egzegeci, starając się jednoznacznie wyjaśnić, co kryje się za tymi słowami Jezusa. Spróbujmy na nie spojrzeć w kontekście symboliki, jaką drzewo figowe przyjmuje w innych tekstach ewangelicznych. Na podstawie epizodu o drzewie figowym, które nie przyniosło owocu, gdy Jezus tego pragnął (Mk 11,12-14), można by pokusić się o pewne porównanie: Natanael, „prawy Izraelita”, jest jak drzewo figowe, które na razie rodzi tylko liście, lecz Jezus oczekuje owocu jego prawości. Nie wystarczy, że w swoim wnętrzu jest on człowiekiem sprawiedliwym. Musi dokonać czynu, który będzie owocem jego prawości. Takim czynem jest najpierw wyznanie słowami: „Ty jesteś synem Bożym”, a następnie pójście za Nim.
Natanael jest więc przykładem powołania „trudnego”, które musi otrzymać wyraźne potwierdzenie swej autentyczności i przedrzeć się przez warstwy podejrzeń i zwątpienia.

4. Piotr i Andrzej – przekwalifikowani

Zanim Jezus powołał Piotra i Andrzeja, długo przypatrywał się ich pracy. Szedł brzegiem Jeziora Galilejskiego i obserwował ciężki trud dwóch braci, którzy zarzucali sieci i łowili ryby. Ciekawe, co spowodowało, że na podstawie tej obserwacji Jezus zdecydował się ich powołać na swoich uczniów. Czy uczynił to dlatego, że wkładali całe swoje serce w pracę, którą wykonywali? Czy też dlatego, że potrafili wspaniale ze sobą współpracować, wiec stanowili dobry materiał na głosicieli Ewangelii, których głównym znakiem rozpoznawczym ma być wzajemna miłość? Czy też dlatego, że rodzaj pracy, którą wykonywali, przypominał nowe zadanie, jakie w przyszłości im zleci: Idźcie na cały świat i nauczajcie wszystkie narody?
Faktem jest, że Jezus powołał ich, aby porzucili dotychczasową pracę i rozpoczęli nową, która nie będzie tylko łowieniem ryb: „Pójdźcie za mną, a uczynię was rybakami ludzi” (Mt 4,19; Mk 1,17). Wystarczyło jedno tylko zdanie, by pozostawili wszystko i poszli za Nim.
Zapewne nie rozumieli, co to znaczy „łowić ludzi”. Nie znali przecież jeszcze przesłania Dobrej Nowiny ani nawet nie wiedzieli do końca kim jest Jezus. Jednak zaufali mu i swój kunszt rybacki oddali na usługi Tego, który siecią Słowa Bożego wydobył ludzkość z odmętów grzechu i śmierci.
Ich nową pracą też będzie „łowienie”, tyle że wyglądać ono będzie całkiem inaczej. Odtąd łodzią, którą popłyną, okaże się Kościół święty, a siecią – słowo Ewangelii głoszone z mocą.

5. Młodzieniec podwójnie bogaty

Nieudane powołanie bogatego młodzieńca (Mt 19,16-22 i par.) można rozumieć w sposób dosłowny, materialny: oto pewien człowiek decyduje się zrezygnować z bycia uczniem Jezusa, gdyż jest tak przywiązany do dóbr materialnych, że zadanie, jakie Mistrz przed nim postawił („sprzedaj, co posiadasz, i rozdaj ubogim”) przerastało jego siły.
Być może jednak historia ta posiada jeszcze drugie dno? Czym są owe „posiadałości” (gr. ktemata) z ostatniego wersetu perykopy? Oczywiście oznaczają one bogactwo materialne, ale wydaje się, że mogą odnosić się również do drugiego rodzaju bogactwa, jakiem dysponował młodzieniec: zasług w przestrzeganiu Tory Mojżesza. Przecież nie bez dumy odpowiedział on wcześniej Jezusowi: „Nauczycielu, wszystko to wypełniałem od młodości” (Mk 10,20). Młodzieniec z opowieści ewangelicznej jest więc podwójnie bogaty: materialnie i pod względem przestrzegania przykazań. Jezus zaś każe mu wyzbyć się tych posiadłości.
Nie wiemy, czy trudniej by mu było rozdać majątek ubogim, czy uznać wcześniejsze przestrzeganie przepisów Prawa za nic nie znaczące w porównaniu z łaską nowego życia, jaką Jezus pragnął go obdarować. Jedno jest pewne: „odszedł zasmucony”. Czy dlatego, że utracił ewangeliczną perłę i skarb, które były w zasięgu jego ręki?

6. Maria Magdalena – powołanie do nowego wymiaru miłości

Wiele mówi się i pisze o powołaniach Apostołów, często jednak umyka uwadze ostatnia z misji opisanych w Ewangelii św. Jana, a zarazem pierwsza, do jakiej Jezus posyła po swoim zmartwychwstaniu – misja powierzona Marii Magdalenie.
Opowieść zaczyna się – podobnie jak inne powołania – od wezwania po imieniu: „Mario!”, na które uczennica Chrystusa odpowiada gotowością słuchania Go i pójścia za Nim (J 20,16). Hebrajskie „Rabbuni”, oznaczające „mój nauczycielu”, wskazuje na osobiste przyjęcie nauki Pana. Maria Magdalena jest więc gotowa przyjąć misję, do jakiej wzywa ją Zbawiciel.
Lecz oto pierwsze zaskoczenie: wezwanie Jezusa zrazu ma charakter negatywny: „Nie zatrzymuj mnie” (J 20,17). Komentując trudną do przełożenia fraza „Me mou haptou” wylano rzeki atramentu. W tłumaczeniu Wulgaty św. Hieronim oddał ją łacińskim „noli me tangere” („nie dotykaj mnie”), zaś opisowo można by ją sparafrazować: „Przestań mieć ze mną tak bliskie relacje, że zatrzymujesz mnie i wiążesz ze sobą”. To polecenie umotywowane jest dalszą częścią zdania: „Jeszcze bowiem nie wstąpiłem do Ojca”. Oznacza to, że Jezus wzywa Marię Magdalenę do głębokiej przemiany jej miłości do Niego: inaczej kochała Go w Jego człowieczeństwie, przed śmiercią i zmartwychwstaniem, inaczej zaś ma Go kochać, gdy wstąpi do Ojca. Jezus zatem zaprasza ją do długiej wędrówki miłosnej od doświadczenia jego ziemskiej obecności do powtórnego umiłowania Go nową miłością w Duchu Świętym, gdy będzie zasiadał po prawicy Ojca. Mówi jej niejako: „Musisz przestać mnie kochać tak, jak kochałaś dotychczas, ale gdy wstąpię do Ojca, wtedy będziesz mogła być ze mną i kochać mnie jeszcze większą miłością”.
Temu powołaniu do wewnętrznej przemiany ma towarzyszyć bardzo konkretna misja: „Udaj się do moich braci i powiedz im: Wstępują do Ojca mego i Ojca waszego oraz do Boga mego i Boga waszego” (J 20,17). Słowa te – to zwiastowanie prawdy o zmartwychwstaniu. Maria Magdalena wie jednak, co oznaczają one dla niej. Wie, że Jezus, wstępując do Ojca, powołał ją do nowego wymiaru miłości, dlatego jej misja wobec uczniów jest nie tylko wypełnieniem polecenia danego przez Pana, ale autentycznym świadectwem o tym, co przeżyła, gdy Go ujrzała.

Konkluzja

Każde powołanie ewangeliczne jest jak ikona, która w sposób obrazowy przedstawia tajemnicę i zaprasza nas do tego, by ją kontemplować. Czytając opisy powołań Piotra, Andrzeja, Natanaela, Lewiego, Jana, stają przed naszymi duchowymi oczyma postaci świętych, którzy u początków wiary chrześcijańskiej przyjęli wezwanie Jezusa i dzięki temu stali się Jego świadkami. Trudno „gdybać”, co by się stało, gdyby okazali małoduszność i zamiast pójść za Mistrzem, „odeszli zasmuceni”, jak ów młodzieniec z perykopy o nieudanym powołaniu (Mt 19,22). Jedno natomiast jest pewne, że w ostatecznym rozrachunku droga, którą poszli, prowadziła przez cierpienie, niezrozumienie, odepchnięcie i – w większości przypadków – kończyła się męczeńską śmiercią. Ale to właśnie dzięki nim i tysiącom innych, którzy poszli ich śladami, głos Jezusa powołującego swoich uczniów rozbrzmiewa dziś z podobną intensywnością jak nad brzegami Jeziora Genezaret dwa tysiące lat temu.
Powołania ewangeliczne są bowiem również zwierciadłami, w których możemy przejrzeć się i my dzisiaj. Każdy z nas odnajdzie w nich odrobinę własnej historii.

ks. Krzysztof Bardski

Leave a Reply