ks.Krzysztof Bardski
Rany Zmartwychwstałego
Tradycyjna teologia mówi, że po zmartwychwstaniu ciało każdego z nas będzie doskonałe, przemienione, chwalebne. Ktoś napisał, że niewidomi po zmartwychwstaniu odzyskają wzrok, kulawi pełną władzę w nogach, starcy młodość, itd. Po zmartwychwstaniu będziemy piękni, młodzi, silni…
A oto nagle dowiadujemy się, czytając opisy spotkań Jezusa zmartwychwstałego z Apostołami, że jego ciało całe jest pokryte ranami! Jak to? Dlaczego Ten, który wprowadził nas do pełni życia, przez całą wieczność nosi na swoim Ciele otwarte, niezabliźnione rany? Jak wytłumaczyć ten paradoks? Jezus Chrystus, Król zasiadający po prawicy Ojca, ma przebite ręce i nogi, w Jego boku otwarta rana, w którą nawet można dłoń włożyć, czoło podrapane cierniami szyderczej korony…
Rany Jezusa zmartwychwstałego mają swoje szczególne znaczenie dla nas. One nie szpecą Jego ciała. Autor listu do Hebrajczyków napisał, że Przewodnik naszego zbawienia został udoskonalony przez cierpienie (Hbr 2,10). Rany, jakie Jezus poniósł na krzyżu, nie oszpeciły go, wręcz przeciwnie, to właśnie one są znamionami jego zwycięstwa nad śmiercią. Rany, które z natury rzeczy prowadzą do śmierci, w przypadku Jezusa znaczyły Jego drogę do życia. I to nie tylko Jego życia, ale życia każdego z nas, którzy z nich czerpiemy życiodajną moc.
Kontemplacja krzyża
Zwłaszcza od czasów wczesnego średniowiecza rozwinęła się w chrześcijaństwie swego rodzaju mistyka ran Ukrzyżowanego. Jej początki datują się na czasy sztuki romańskiej, kiedy to zaczęto przedstawiać na krucyfiksach ciało Chrystusa. W pierwotnym chrześcijaństwie nie umieszczano na krzyżach podobizny Jezusa.
Krucyfiksy ukazujące rany Zbawiciela wieszano w miejscach centralnych: nad ołtarzem, nad belką wieńczącą prezbiterium. Były to miejsca, które skupiały uwagę uczestników liturgii, łatwo widoczne. Zarówno podczas nabożeństw, jak i osobistej modlitwy, oczy wiernych odruchowo kierowały się ku krucyfiksowi. Przypomnijmy sobie chociażby scenę powołania św. Franciszka podczas jego modlitwy przed krucyfiksem z San Damiano.
To „patrzenie” na rany Ukrzyżowanego ma głębokie zakorzenienie biblijne. W Ewangelii św. Łukasza Jezus powiedział do Apostołów zgromadzonych w wieczerniku: Popatrzcie na moje ręce i nogi: to Ja jestem (Łk 24,39). Ostatnie słowa zacytowanego fragmentu mają bardzo głębokie znaczenie. Greckie ego eimi autos można przetłumaczyć: to jestem ja we własnej osobie. Jezus poprzez swoje rany objawia swoją tożsamość. One są niejako znakami szczególnymi Zbawiciela.
Skoro znaki ran wskazują na niepowtarzalną charakterystykę Jezusa, to można by zapytać się, dlaczego tak się dzieje? Dlaczego właśnie znaki ran? Tym bardziej, że pełnią one w tekście Ewangelii rolę dowodu, szczególnie ważnego w przypadku Apostoła Tomasza, który uwierzył dopiero wówczas, gdy dotknął ran Jezusa (J 20,27). Na czym polega ich moc dowodowa i czego dotyczy?
Przede wszystkim są dowodem autentyzmu Jego miłości do nas. W relacjach międzyludzkich często i łatwo deklarowana jest miłość, ale rzadziej idą za nią konkretne czyny. Zakochani oczekują od siebie nawzajem dowodów miłości, widocznych znaków, które będą w stanie przekonać, że ich więź jest silniejsza od złożonego wyznania. Takimi znakami są ofiary ponoszone w imię trwałości ich związku oraz najważniejsze wydarzenie, jakim jest sakrament ślubu. Od tego dnia noszą na swoich dłoniach trwały znak ich miłości, jakim są obrączki ślubne.
Podobnie Jezus, który umiłował Kościół i oddał za niego samego siebie (Ef 5,25) przez całą wieczność nosi na sobie widoczne oznaki tej miłości, Jego chwalebne rany.
Ale w słowach wypowiedzianych przez Jezusa do Apostołów można dopatrzyć się również aluzji do Bożego imienia Jestem, Który Jestem (Wj 3,14), które w greckiej wersji Starego Testamentu brzmi podobnie. A więc patrząc na rany Zmartwychwstałego, uczniowie rozpoznają w nim Boga. To zresztą miało miejsce, gdy św. Tomasz wypowiedział osobiste wyznanie wiary Pan mój i Bóg mój (J 20,28). Paradoksalnie właśnie te znamiona, które wskazują na ludzki wymiar męki i śmierci Zbawiciela, stają się znakami Jego bóstwa!
W ten sposób słowa Jezusa Popatrzcie na moje ręce i nogi: to Ja jestem (Łk 24,39) stają się zachętą do kontemplacji. Łacińskie słowo contemplatio oznacza w pierwszym rzędzie patrzenie. Jezus pokazuje nam swoje rany, byśmy na nie patrzyli, a patrząc, wnikali sercem w tajemnice Jego miłości, Jego bóstwa i człowieczeństwa.
Soki krzewu winnego
Podczas pobytu w Rumunii, gdzie głosiłem rekolekcje Siostrom Misjonarkom Miłości Matki Teresy z Kalkuty, odwiedziłem pewną cerkiew prawosławną. W drzwiach stara kobieta sprzedawała malowane na szkle ikony. Jedna z nich szczególnie zwróciła moją uwagę. Przedstawiała zmartwychwstałego Jezusa, zasiadającego na tronie. Na Jego rękach i nogach widniały znamiona męki. Ale to, co wydało mi się wyjątkowe, to latorośl winnego krzewu wyrastająca z przebitego boku Zbawiciela. Gałąź ta, pokryta zielonymi liśćmi, rosła ku górze, ponad głową Chrystusa, po czym opadała po Jego prawej stronie, obciążona czerwonymi kiściami winogron. Końcówkę latorośli ze szczególnie obfitym gronem Jezus trzymał w swoich dłoniach, wyciskając sok z owoców do znajdującego się przed Nim kielicha.
Niewątpliwie ikona nawiązuje do przypowieści o krzewie winnym i latoroślach. (J 15,1-11). Latorośl symbolizuje Kościół, który wyrasta krzewu winnego – Ciała Chrystusa. Jej owoce, zgodnie z symboliką biblijną, oznaczają uczynki chrześcijan, wynikające z życia w Duchu świetym. Podobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie – jeśli nie trwa w winnym krzewie – tak samo i wy, jeśli we mnie trwać nie będziecie (J 15,4). Uczynki te jednak dopiero wówczas zyskują swoją wartość, gdy sam Zbawiciel napełni nimi eucharystyczny kielich i kapłańskimi słowami konsekracji przemieni je w swoją krew.
Ikona zaprasza nas tym samym do kontemplacji mistycznego krwioobiegu, w który każdy z nas został włączony wraz ze chrztem. Oto krew Jezusa zmartwychwstałego jest życiodajnym sokiem, który pulsuje w latorośli Kościoła. Ta krew płynie od Jezusa, poprzez latorośl aż do owoców. To dzięki Jego Krwi Kościół zachowuje swoją świeżość a uczynki chrześcijan są dokonane w Duchu. Ostatecznie soki Kościoła gromadzone są mocą samego Zbawiciela w kielichu mszalnym po to, aby stały się tą samą krwią, która wciąż daje życie winnej latorośli. Mamy więc swoisty duchowy cykl, krwioobieg, którego kluczowymi momentami są dwa najważniejsze sakramenty Kościoła: chrzest, dzięki któremu jesteśmy wszczepieni w krzew winni a krew Zbawiciela staje się dla nas sokiem dającym życie, oraz eucharystia, dzięki której to wszystko, czym jesteśmy, całe nasze życie zostaje ofiarowane i przemienione w Jego Krew.
Narodziny Kościoła
Nie bez znaczenia jest fakt, że latorośl Kościoła z rumuńskiej ikony wyrasta z przebitego boku Chrystusa. Nawiązuje to do wczesnochrześcijańskiej interpretacji ewangelicznego epizodu o setniku, który dla upewnienia się, czy Jezus rzeczywiście umarł, przebił Jego bok, z którego wypłynęła krew i woda (J 19,14).
Otóż według tradycji starożytnych chrześcijan, ten właśnie moment uznawany był za narodziny Kościoła. Z rany Jezusa wypłynęła krew i woda, które symbolizują chrzest i eucharystię. A sakramenty te są podstawowymi dla życia Kościoła. Zresztą do czasów średniowiecza, zanim ukonstytuowała się doktryna o siedmiu sakramentach świętych, termin sakrament – w sensie ścisłym – był łączony przede wszystkim z tymi dwoma rytami chrześcijańskiego wtajemniczenia.
Rana w boku Zbawiciela ma jednak jeszcze jedno znaczenie, wynikające z typologii Adam/Chrystus, wprowadzonej przez św. Pawła (Rz 5,12-21). Adam, jako pierwszy człowiek, symbolizuje Chrystusa, pierworodnego wobec każdego stworzenia (Kol 1,15). Ojcowie Kościoła zauważyli duchowy związek pomiędzy sceną przebicia boku Jezusa a wydarzeniem opisanym w drugim rozdziale Księgi Genesis: Wtedy to Pan sprawił, że mężczyzna pogrążył się w głębokim śnie, i gdy spał, wyjął jedno z jego żeber, a miejsce to zapełnił ciałem. Po czym Pan Bóg z żebra, które wyjął z mężczyzny, zbudował niewiastę (Rdz 2,21-22).
Snem, w którym pogrążył się Jezus, jest jego śmierć na krzyżu. Natomiast krew i woda, które wypłynęły z Jego boku, dały początek nowej Ewie, Oblubienicy Chrystusa, którą jest Kościół (Ef 5,31-32). Z przebitego boku Jezusa narodziła się ta, która jest chwalebna, nie mająca skazy czy zmarszczki (Ef 5,27), wspólnota Kościoła.
W ranach Twoich ukryj mnie
Istnieje więc szczególny związek pomiędzy ranami Ukrzyżowanego a początkiem Kościoła. W rumuńskiej ikonie latorośl Kościoła wyrasta z przebitego boku, w tradycji Ojców nowa Ewa, Ecclesia, rodzi się z otwartego boku Zbawiciela. Zatem kontemplacja ran Ukrzyżowanego jest jakby wpatrywaniem się w duchowy początek Kościoła, powrotem do źródeł, do miejsca, gdzie Kościół – a więc każdy z nas – może czuć się bezpiecznie, pod sercem Zbawiciela.
Dlatego śpiewamy w średniowiecznej antyfonie, która w polskim tłumaczeniu doczekała się muzycznej oprawy Stefana Stuligrosza: W ranach Twoich ukryj mnie, nie dozwól mi odpaść od Ciebie. Co to znaczy ukryć się w ranach Jezusa? Jakie duchowe implikacje niesie ze sobą ta poetycka metafora?
W każdej epoce życie człowieka wystawione jest na szereg zagrożeń. W średniowieczu były nimi dżuma, głód, bandy rabusiów. W ubiegłym wieku sen z oczu spędzało zagrożenie nuklearne. Dziś obawiamy się terroryzmu, mutacji spowodowanych nieodpowiedzialnym igraniem z kodem genetycznym, utraty życia w wypadkach lotniczych i samochodowych. Ale może najbardziej dotkliwym źródłem leku jest codzienna obawa o miejsce pracy, zdrowie najbliższych. Wobec tych wszystkich sytuacji człowiek poszukiwał duchowego miejsca, gdzie czułby się bezpiecznie, wolny od wszelkich zagrożeń. Takim miejscem pokoju był w kontekście duchowości maryjnej płaszcz Matki Najświętszej, pod którym można było znaleźć schronienie, ale jeszcze wcześniej chrześcijanie widzieli właśnie wnętrze ran Jezusa jako bezpieczną kryjówkę dla zatrwożonego człowieka.
Przypomina mi się średniowieczna interpretacja jednego z wersetów Pieśni nad Pieśniami, która mogłaby być dobrą ilustracją powyższej myśli. Oblubieniec mówi do Oblubienicy: Gołąbko moja, ukryta w rozpadlinach skały, w szczelinach przepaści, ukaż mi swą twarz, daj mi usłyszeć swój głos (Pnp 2,14). Otóż skała w tradycji chrześcijańskiej symbolizowała Chrystusa. Dom zbudowany na skale, to oparcie życia na słowach Jezusa (Mt 7,24). Skała towarzysząca Izraelitom na pustyni, to też zapowiedź Zbawiciela (1Kor 10,4). Idąc dalej tym tropem, rozpadliny skalne interpretowane były jako rany Chrystusa.
Mamy więc poetycki obraz wylęknionej gołębicy, która znajduje schronienie w szczelinach skalnych. Tam żadne dzikie zwierzę jej nie zagrozi. Na poziomie metafory, obraz ten odnosi się do wylęknionej dziewczyny, której ukochany pragnie dodać odwagi. Natomiast w kluczu alegorii średniowieczni komentatorzy widzieli tu symbol wspólnoty Kościoła – jak również duszy każdego chrześcijanina – która znajduje schronienie w ranach Zbawiciela.
Jednak On sam mówi: Ukaż mi swą twarz, daj mi usłyszeć swój głos (Pnp 2,14). Tym samym zaprasza do tego, by nie ograniczać się do szukania w Nim bezpiecznej kryjówki, ale żeby wyjść na zewnątrz i spotkać Go w trudnych sytuacjach życia, a także by nie milczeć, ale głosić wszystkim Jego ewangelię i wielbić Go wspólną modlitwą.
Krew Baranka
Spojrzenie na rany Jezusa jako miejsce schronienia przywodzi na myśl jeszcze jedno wydarzenie starotestamentalne, które może rzucić światło na kwestię rozważaną w tym artykule. W noc paschalną Pan kazał Izraelitom skropić krwią baranka progi i odrzwia domów, aby anioł śmierci, który przejdzie przez Egipt, nie wyrządził krzywdy pierworodnym Narodu Wybranego (Wj 12,22-23).
Starożytna tradycja łączyła to wydarzenie z tajemnicą paschalną Chrystusa. Próg i odrzwia, jako wykonane z drewna, były kojarzone z krzyżem Zbawiciela, który został skropiony Jego najświętszą Krwią. Znak krwi na odrzwiach chronił przed śmiercią, podobnie krzyż Jezusa daje życie, gdyż stał się bramą prowadzącą do zmartwychwstania. Chrystus bowiem jest tym prawdziwym barankiem paschalnym, którego zapowiedzią i symbolem było zwierzę składane rokrocznie w domach Izraelitów dla upamiętnienia wyjścia z Egiptu. Zresztą zauważmy, że właśnie wieczerzę paschalną wybrał Jezus, aby ustanowić sakrament swojego Ciała i swojej Krwi. W opisach Ostatniej Wieczerzy żaden z Ewangelistów nie wspomina o baranku paschalnym, który był najważniejszą potrawą spożywaną podczas tej uroczystości. Barankiem tym był bowiem sam Jezus Chrystus. To krew z Jego ran staje się znakiem chroniącym nas przed śmiercią.
Deutero-Izajasz łączy w jednej Pieśni motyw Mesjasza jako baranka na rzeź prowadzonego (Iz 53,7) i obietnicy uzdrowienia dzięki Jego ranom: Spadła nań chłosta zbawienna dla nas, a w jego ranach jest nasze uzdrowienie (Iz 53,5). Zauważmy paradoks, jaki kryje się w tych słowach. Hebrajskie nirpa (uzdrowienie) oznacza też uleczenie, wyzbycie się schorzenia lub rany. Jego ból koi nasz ból. Jego cierpienie usuwa nasze cierpienie. Jego rany leczą nasze zranienia.
Kielich krwi z ran Jezusa
Jezus z rumuńskiej ikony wyciskał sok z winogron do kielicha mszalnego. Winogrona te nie bez racji miały kolor czerwony. Ich sokiem była krew Zbawiciela, która płynie we wnętrzu winnej latorośli, podtrzymując jej żywotność.
Przypomina mi to inny motyw częsty w średniowiecznej ikonografii: Pod przebitymi dłońmi i stopami Zbawiciela malarze umieszczali aniołów trzymających kielichy. Krew płynąca z ran zbierana była do kielichów z wielką czcią i pietyzmem.
Przedstawienie takie wyraźnie nawiązywało do eucharystii. Każda Msza święta jest bowiem powtórzeniem wydarzenia z Kalwarii. Jezus wydaje się za nas, traci swoje życie, aby nas nim obdarować. Każdy kielich, który kapłan podnosi w momencie konsekracji, jest wypełniony krwią z ran Ukrzyżowanego.
Zatem obecność Chrystusa pod postaciami eucharystycznego Chleba i Wina, którą adorujemy również poza Mszą świętą, gdy w ciszy klęczymy przed tabernakulum lub przed wystawioną monstrancją, jest również adoracją ran Chrystusowych. Tak jak pod świętymi postaciami ukrył on swoją autentyczną obecność, podobnie w krwawiących ranach na krzyżu ukrył swoje bóstwo.