Krzysztof Bardski
EWANGELIA WARSZAWSKA
„Nie należy myśleć, że ewangeliczne przesłanie przekazywane jest zawsze przy pomocy stałych określonych formuł, albo w precyzyjnych słowach wyrażających treść absolutnie niezmienną. Przekazywane jest ono w tak różnych formach, że byłoby rzeczą niemożliwą opisać je lub skatalogować” (Papież Franciszek, Evangelii Gaudium, 129).
„Trzeba mieć odwagę do znajdowania nowych znaków, nowych symboli, nowych sposobów przekazywania Słowa, nowych form piękna pojawiających się w różnych kręgach kulturowych, łącznie z niekonwencjonalnymi formami piękna” (Papież Franciszek, Evangelii Gaudium, 167).
Wstęp
Co by się stało, gdyby Jezus przyszedł na świat na początku XXI wieku w Warszawie? Kim byliby Jego uczniowie? Jakich cudów by dokonał? Czego by nauczał?
Zapewne Jego Ewangelię zapisano by nie literacką polszczyzną, stylizowaną biblijnymi archaizmami, ale prostym językiem. Czytaliby ją nie uczeni, ale ci, którzy najbardziej jej potrzebują: najubożsi spośród ubogich, odtrąceni, wykluczeni, zmarginalizowani, pozbawieni szans życiowych – ci, którym los nie dał wykształcenia, środowisko – zasad moralnych, rodzina – ciepła i miłości. Do nich w pierwszym rzędzie skierowałby swoje Słowo.
W Jego Dobrej Nowinie zamiast trędowatych byliby może narkomani, zamiast dzierżawców winnicy – dealerzy firm samochodowych, a zamiast faryzeuszy – hm… może ja… może Ty, Drogi Czytelniku, który sięgnąłeś po tę opowieść, gdyż została napisana przez księdza katolickiego, a Ty uważasz się przecież za porządnego chrześcijanina…
Narodzenie
Z narodzeniem Pana naszego Jezusa Chrystusa było tak. Józef, poślubiony Marii, uważany był za eksperta w dziedzinie stolarki. Gdy dowiedział się, że poważna firma deweloperska z Warszawy potrzebuje fachowców, zgłosił swoją ofertę i został przyjęty. Ponieważ firma zapewnia nowemu pracownikowi mieszkanie, przeto przybył do Warszawy wraz ze swoją małżonką, która za sprawą Ducha Świętego spodziewała się dziecka.
Gdy wysiedli z pociągu na Dworcu Centralnym, okazało się, że przedstawiciel firmy nie przyszedł na umówione spotkanie. Józef zadzwonił z automatu dworcowego i dowiedział się, że firma splajtowała, a jego umowa o pracę jest nieaktualna.
Zaczęło się ściemniać, było zimno, a Józef nie mógł nigdzie znaleźć miejsca na nocleg. Tańsze pokoje zawczasu zarezerwowano, na droższe zaś stać go nie było.
Zobaczył wtedy starego, brodatego człowieka, który ciągnąc wózek z łachmanami, zniknął za wyłamaną kratą w głębi korytarza dworcowego.
- Proszę pana – zawołał za nim Józef. – Nie wie pan przypadkiem, gdzie mógłbym przenocować ze swoją żoną?
- Chodź pan tutaj – uśmiechnął się bezdomny staruszek, charknął i splunął pod automat z coca-colą. – Trochę ciasno i brudno, ale za to ciepło.
Józef wraz z Marią znaleźli przytulny kąt pomiędzy szybem wentylacyjnym a rurami grzewczymi.
Wtedy Maria poczuła wielką rozkosz, gdyż nadszedł czas narodzin Jej jedynego Syna. Położyła Go na styropianie w tekturowym pudle i przykryła gazetami, żeby nie zmarzł.
Gdy Dzieciątko zaczęło kwilić, spomiędzy rur i kanałów wyszli bezdomni, otoczyli tekturowe pudło i bardzo się wzruszyli. Wtedy dołączyły do nich chóry aniołów, które wielbiły Boga melodyjnym śpiewem:
- Chwała na wysokości Bogu a na ziemi pokój ubogim w duchu!
* * *
W tym czasie trzech head-hunterów otrzymało e-maile następującej treści: “W Warszawie (Polska) narodził się dziś szczególnie uzdolniony chłopiec. Tak utalentowane w biznesie i zarządzaniu dziecko nie przyszło nigdy wcześniej na świat”. Również w ich GPS-ach pojawił się świetlisty punkt, który zmierzał w kierunku stolicy Polski.
Natychmiast więc zabukowali loty do Warszawy i czym prędzej wyruszyli w drogę: Kacper – ekspert w zakresie psychologii społecznej – z Berlina, Melchior – profesor socjologii na Uniwersytecie Harvard – z Nowego Jorku, Baltazar – specjalista od public relations – z Tokio. Wszyscy trzej spotkali się na Okęciu i trzema taksówkami wyruszyli na Dworzec Centralny. Świetlisty punkt w ich GPS-ach zatrzymał się bowiem dokładnie w tym miejscu.
Orszak trzech ekskluzywnych taksówek podjechał przed oszklone wejście i wysiadło z nich trzech eleganckich panów w średnim wieku, ubranych w nienagannie wyprasowane garnitury najnowszego kroju.
- Gdzie tu w pobliżu mieści się klinika położnicza? – zapytali w punkcie informacyjnym.
- Klinika położnicza? – odpowiedziała zdziwiona dziewczyna. – W pobliżu nie ma żadnej kliniki położniczej.
Tymczasem do okienka zbliżył się bezdomny, licząc na datek od eleganckich przybyszów. Usłyszał strzępy rozmowy i wtrącił się:
- A tak! Ludzie mówią, że jakiś dzieciak właśnie urodził się przy rurach wentylacyjnych. Idźcie prosto korytarzem. Potem przez wyłamaną kratę. Dziecko będzie leżało na styropianie, w tekturowym pudełku, przykryte gazetami – ściszył głos i dodał: – Dajcie, panowie, parę złotych na piwko.
Trzej head-hunterzy ostrożnie przeszli przez wyłamaną kratę i zobaczyli światło, jakby słońce zstąpiło na Dworzec Centralny. Wokół Dziecka zgromadził się tłum bezdomnych.
Eleganccy panowie wyjęli wyperfumowane chusteczki i przyłożyli je do nosów, następnie otworzyli swoje nesesery i złożyli dary.
Kacper dał telefon komórkowy z abonamentem opłaconym na najbliższe trzydzieści trzy lata. Melchior – czek na sto tysięcy dolarów. Baltazar – najnowszy model laptopa z nieograniczonym dostępem do Internetu.
Gdy upadli na kolana, również oni usłyszeli śpiew aniołów:
- Chwała na wysokości Bogu, a na ziemi pokój ludziom ubogim w duchu.
Mimo to Dziecko zaczęło płakać wniebogłosy i zagłuszyło anioły. Uciszyło się dopiero wtedy, gdy head-hunterzy wypisali podobne czeki wszystkim zgromadzonym wokół bezdomnym, a swoje marynarki oddali zmarzniętym staruszkom.
Kuszenie
Latem Jezus zabrał ze sobą namiot, karimatę i śpiwór i udał się na samotną wędrówkę w Bieszczady. Gdy po czterdziestu dniach, przemierzając Połoninę Wetlińską, usiadł na trawie przy ścieżce, podszedł do Niego szatan i zagadnął:
- Marnujesz się tutaj. Chodź. Coś Ci pokażę.
Wtedy zabrał Go do Hollywood i postawił na samym środku alei gwiazd.
- Uwierz w siebie! – powiedział. – Jesteś przecież kimś absolutnie wyjątkowym. Masz większy talent niż wszyscy ci aktorzy, reżyserzy, scenarzyści razem wzięci. Możesz ich zakasować!
Po chwili dodał:
- Nie tylko staniesz się sławny, ale będziesz kształtował ludzkie sumienia. Zrobisz taki film, że bogaci zaczną dzielić się z biednymi, zniknie głód i niesprawiedliwość. A przecież o to Ci chodzi, czyż nie?
Szatan dał Jezusowi chwilę do zastanowienia, po czym powiedział:
- Wystarczy, że dogadasz się z właściwymi producentami. Ja Ci w tym pomogę.
- Daj spokój! – krzyknął Jezus. – Nie będę z tobą współpracował, nawet jeśli chodziłoby o jakąś słuszną sprawę!
Wtedy szatan przeniósł Jezusa na Wall Street i pokazał Mu indeksy giełd światowych.
- Ja tym wszystkim kręcę – powiedział. – Jeśli otworzysz przede mną swój umysł, to wtajemniczę Cię w najskrytsze zawiłości gier giełdowych. Sam zarobisz takie pieniądze, że będziesz mógł sfinansować akcje charytatywne i projekty ochrony zdrowia w krajach Trzeciego Świata.
- Odczep się! – krzyknął Jezus. – Nie otworzę mojego umysłu przed tobą! Jedynie przed moim Ojcem!
Gdy szatan to usłyszał, powiódł Jezusa na plac św. Piotra w Rzymie.
- Widzisz – powiedział. – Od dwóch tysięcy lat ci ludzie głoszą Ewangelię. I co z tego? Nie nawrócili nawet połowy ludzkości. Ja zaś wiem, jakiego cudu dokonać, aby cały świat uwierzył w Ciebie w okamgnieniu. Chodź, powiem Ci.
- Nie będę cię słuchał i nie potrzebuję twoich cudów! – odpowiedział Jezus. – Idź precz!
Wtedy szatan umknął, zaś aniołowie otoczyli Jezusa blaskiem chwały. Zwierzątka leśne wyszły ze swych norek i oddały Mu cześć. Borsuki, jeże, biedronki i motyle otoczyły Jezusa kręgiem i cieszyły się Jego obecnością.
Pierwsi uczniowie
Gdy Jezus szedł ulicą Marszałkowską, właśnie tamtędy przejeżdżał mikrobus firmy „Elixir”, reklamujący przez megafon nową pastę do zębów. Jezus zszedł z chodnika i dał ręką znak kierowcy, aby się zatrzymał. Samochód zwolnił, a prowadzący go młodzieniec uchylił szybę. Jezus otworzył drzwi od strony pasażera i powiedział do kierowcy:
- Piotrze, pozwól, że wsiądę dziś do twego samochodu.
Kierowca zdziwiony i zakłopotany odrzekł:
- Nie rozumiem, o co chodzi?
Po chwili jednak, gdy Jezus zajrzał mu głęboko w oczy, dodał:
- Proszę, proszę bardzo, niech Pan wsiada…
Jezus powiedział:
- Daj mi mikrofon. Dzisiaj z twojego samochodu będę głosił Dobrą Nowinę.
- Proszę Pana – odrzekł Piotr – ale… ten samochód należy do firmy „Elixir”, a ja mam reklamować pastę do zębów…
- Nie bój się – oznajmił Jezus – od tej chwili będziesz reklamował Dobrą Nowinę.
Pojechali w stronę Placu Zbawiciela. A działo się to dokładnie kwadrans po czternastej, w czwartek.
* * *
Jezus i Jego uczniowie nie stronili od galerii handlowych, gdyż tam wielu ludzi potrzebowało słowa Dobrej Nowiny. Przechodzili obok salonu liftingu i odnowy biologicznej. Jezus nagle wszedł do środka i poprosił kierowniczkę.
- Pani Zuzanna jest chwilowo zajęta – odrzekł młody fryzjer układający włosy seksownej klientce. – Może przyciąć Panu brodę albo skrócić włosy? Takie długie wyszły już z mody.
- Dziękuję. Poczekam – odparł Jezus. Usiadł i zaczął przeglądać kolorowe magazyny mody.
Tymczasem za ladą stanęła piękna kobieta w średnim wieku. Skończyła właśnie rozmową przez telefon komórkowy. Z ogładą i nienagannym uśmiechem zwróciła się do Jezusa:
- Słucham Pana.
- Zuzanno – powiedział Jezus, uśmiechając się, jakby rozmawiał z bardzo bliską osobą – mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia. Widzę, że czynisz pięknymi ludzkie ciała. Czy chciałabyś pomóc mi czynić pięknymi ludzkie serca?
Zuzanna zamieniła parę słów z młodym fryzjerem i wręczyła mu plik banknotów. Wyjęła z szuflady tabliczkę z napisem „Zamknięte aż do odwołania” i powiesiła na drzwiach salonu. Narzuciła na szyję kolorowy szal i poszła za Jezusem.
* * *
Gdy Jezus jechał ze swoimi uczniami w kierunku Poznania, powiedział do nich:
- Spieszmy się. Cała Wielkopolska czeka dziś na Dobrą Nowinę. Nie mamy czasu do stracenia.
Piotr wziął sobie do serca słowa Mistrza i natychmiast dodał gazu. W tym zaś miejscu, między Sochaczewem a Łowiczem, obowiązywało ograniczenie prędkości do siedemdziesięciu kilometrów na godzinę. Za mostem na Bzurze stał radiowóz policyjny, a funkcjonariusze mierzyli radarem prędkość przejeżdżających samochodów. Zatrzymali też mikrobus wiozący Jezusa i Jego uczniów.
- Poproszę dokumenty do kontroli – młody funkcjonariusz, salutując, zwrócił się do Piotra, który drżącą ręką podał mu dowód rejestracyjny i prawo jazdy. Do mikrobusu podszedł drugi funkcjonariusz i w milczeniu obaj przeglądali dokumenty. Nagle Jezus zwrócił się do nich:
- Andrzeju i Janie, pójdźcie za mną.
- Skąd Pan zna nasze imiona? – Zapytali zaskoczeni policjanci.
- Wiem, że jesteście uczciwymi ludźmi. Nie bierzecie łapówek i stoicie na straży prawa. Dlatego nie możecie odrzucić mojej propozycji. Potrzebuję właśnie takich jak wy. Od dziś będziecie strażnikami Prawa Ewangelii. Pójdźcie za mną!
Oni natychmiast zostawili radiowóz i radar, i pojechali razem z Jezusem.
Błogosławieństwa i złorzeczenia
Jezus wszedł na murek przy stacji metra “Centrum” i zawołał:
- Najszczęśliwsi są chorzy na AIDS, bo aniołowie mojego Ojca są przy nich na każdym kroku.
Najszczęśliwsi są bezdomni i wysiedleni, bo mój Ojciec specjalnie dla nich przygotował wspaniałe rezydencje.
Najszczęśliwsi są bezrobotni i wyzyskiwani, bo u mojego Ojca znajdą dobrze płatną pracę, która da im stuprocentową satysfakcję.
Najszczęśliwsi są ci, których najbliżsi odtrącili i opuścili, bo na miłości mojego Ojca nigdy się nie zawiodą.
Najszczęśliwsi są nieudacznicy, którymi wszyscy gardzą z powodu ich ułomności i bezradności, bo w oczach mojego Ojca i Jego aniołów oni są najwspanialsi.
Najszczęśliwsi są ci, którzy zostali ograbieni, oszukani i wykluczeni, którzy stracili zdrowie i cały swój dobytek, bo mój Ojciec obdarzy ich wszystkim, czego zapragną.
Najszczęśliwsi są ci, którzy od chwili poczęcia skazani zostali na nędzę, chorobę lub śmierć, bo Ojciec mój obdarzy ich pełnią życia.
Najszczęśliwsi są najubożsi spośród ubogich, bo mój Ojciec kocha ich tak, jak własnego Syna.
* * *
Natomiast hańba tym, którzy nadmiarem zarobionych pieniędzy pasą fundusze inwestycyjne i lokaty kapitałowe, bo kto inny będzie korzystał z ich krwawicy.
Hańba tym, którzy rzeźbią swoje ciało w fitness klubach i na siłowniach, bo za chwilę ono zgnije i w proch się rozpadnie.
Hańba tym, którzy dorobili się na bólu i wyrzeczeniach innych, bo wszystko będą musieli zwrócić.
Hańba tym, którzy głoszą humanitarne i wzniosłe hasła, ale sami żyją wygodnie i dostatnio, bo zżera ich zakłamanie.
Hańba tym, którzy pokonali konkurencję i zrobili błyskotliwe kariery, bo u mojego Ojca zajmą ostatnie miejsce.
Hańba najbogatszym z bogatych. Nie chcę ich znać.
* * *
Gdy Jezus skończył mówić, wielu wzruszyło ramionami i odeszło obojętnie do swoich zajęć. Ci jednak, którzy pozostali i poszli za Nim, odnaleźli szczęście.
Profesor
Późnym wieczorem Jezus spotkał się w Lasku Bielańskim z pewnym księdzem profesorem doktorem habilitowanym, wykładowcą na Uniwersytecie Kardynała Wyszyńskiego. Nie chciał on rozmawiać z Jezusem jawnie, gdyż ten uchodził w opinii większości za dziwaka i oszołoma, uczony zaś dbał o swoją reputację. Ksiądz profesor czekał na ławce przy jednej z alejek.
- Niech będzie pochwalony – profesor pozdrowił gościa.
- Na wieki wieków – odparł Jezus. – Czuję się zaszczycony rozmową z tak znanym teologiem.
- Nie ukrywam, że po wygłoszonym niedawno cyklu wykładów w Paryżu i po wystąpieniach w telewizji coraz więcej ludzi mnie rozpoznaje. Oglądał Pan może wywiad, jakiego udzieliłem w ubiegły wtorek?
- Niestety nie mam telewizora.
- Przepraszam – żachnął się ksiądz profesor, po czym zmienił temat. – Właściwie to chciałem zapytać, co Pan sądzi na temat współczesnych nurtów w hermeneutyce biblijnej? Ricoeur? Alonso Schoekel?
- A czy ksiądz czytał, przypadkiem, Pismo Święte? – zapytał Jezus.
- Ależ oczywiście! I to w oryginale!
- To niech ksiądz przeczyta je raz jeszcze, jakby nigdy przedtem nie widział go na oczy ani nie słyszał o nim.
- Czyżbym miał wymazać je z pamięci i zacząć czytać od nowa?
- Zapewniam cię – z naciskiem powiedział Jezus – że jeśli nie będziesz czytał Pisma nowymi oczyma, jeśli nie pozwolisz mu się zaskoczyć i zadziwić, jeśli nie będzie ono dla ciebie nowe i nieoczekiwane, jak słowa, które do ciebie teraz mówię, nie zrozumiesz go.
- Przypuśćmy, że masz rację. Ale czy to oznacza, że miałbym zlekceważyć wszystkich uczonych, którzy przede mną uprawiali egzegezę biblijną?
- Bynajmniej – powiedział Jezus. – Z ich książek dowiesz się, co chciałem im powiedzieć, gdy stawali wobec problemów życiowych i borykali się z własnymi dylematami. Ale tobie chcę powiedzieć coś całkiem nowego.
- Co takiego?
- Ty uważasz się za autorytet w dziedzinie teologii, a tego nie wiesz? Spróbuj na nowo przeczytać Pismo Święte.
Giełda
Wczesnym rankiem Jezus przechodził ze swoimi uczniami przez Rondo de Gaulle’a. Młodzi maklerzy i brokerzy spieszyli do pracy na Warszawskiej Giełdzie.
- Kiedyś był tu Dom Partii, sztab komunistycznej władzy – zauważył Piotr. – Ale ten świat się zmienia!
- Za to teraz powstają tu fortuny – wtrącił Judasz. – Nie wiem czy wiecie, ale dziś szykuje się hossa. Nowe firmy debiutują na parkiecie. Indeksy nieźle podskoczą.
Judasz był skarbnikiem grupy. Kiedyś grał na giełdzie i do tej pory śledził notowania. Podobno po kryjomu podbierał pieniądze ze wspólnej kasy, ale trzeba przyznać, że znał się na finansach.
- Mamy trochę wolnych środków – ciągnął dalej Judasz. – Może byśmy zainwestowali…
Jezus spojrzał na budynek Giełdy i zamyślił się.
- Zapewniam was – powiedział poważnym tonem. – Z miliardów, którymi tutaj się obraca, nie pozostanie złamany grosz. Inwestujcie raczej tam, gdzie żadna bessa nie pozbawi was zysku.
- A jest gdzieś taka giełda? – zapytali uczniowie.
Wtedy Jezus opowiedział im następującą przypowieść:
- Pewien człowiek był dyrektorem towarzystwa ubezpieczeniowego zza oceanu. Zatrudniał kilku pracowników. Pewnego dnia został wezwany do centrali w Stanach, aby odbyć szkolenie podnoszące jego kwalifikacje. Przed wyjazdem wezwał swoich pracowników i powiedział pierwszemu: “Niech się pan zajmie pakietem papierów dłużnych. Mam nadzieję, że osiągnie pan zadowalające rezultaty”. Wezwał drugiego i powiedział mu: “Daję panu wolną rękę w zakresie inwestycji w akcje drobnych i średnich przedsiębiorstw. Ufam, że potrafi się pan wykazać”. Poprosił też trzeciego z nich do swojego gabinetu: “Niech się pan zajmie obrotem nieruchomościami naszej firmy” – powiedział do niego – “Mam nadzieję, że nie zawiodę się na panu”.
Szkolenie w Stanach przedłużyło się. Zresztą dyrektor wykorzystał też trochę urlopu, by odpocząć na plażach Florydy – uśmiechnął się Jezus. – Po powrocie postanowił rozliczyć się ze swoimi pracownikami.
“W odpowiednim momencie sprzedałem połowę papierów dłużnych i kupiłem udziały w takim a takim banku” – powiedział pierwszy. – “Nasze aktywa podwoiły się”.
“Dobrze pan zrobił” – pochwalił go dyrektor. – “Otwieramy właśnie filię w Budapeszcie. Proponuję panu stanowisko kierownika”
Do dyrektora przyszedł drugi pracownik i powiedział: “Wykorzystałem chwilowe wahanie kursów i kupiłem akcje firm zniżkujących. Gdy podskoczyły, sprzedałem je, zanim nastąpiła korekta. Udało się osiągnąć trzykrotne zyski”.
“Wspaniale!” – pochwalił go dyrektor. – “Kierownik naszej sekcji w Poznaniu odchodzi na emeryturę. Przejąłby pan jego obowiązki?”.
Do dyrektora przyszedł trzeci pracownik. “Sytuacja na rynku nieruchomości była niepewna” – powiedział. – “Nie chciałem więc ryzykować. Niczego nie kupiłem ani nie sprzedałem. Dzięki temu nie ponieśliśmy żadnych strat”.
“Zerowe saldo!” – krzyknął oburzony dyrektor – “Nie pomyślał pan nawet o jakiejś krótkoterminowej inwestycji? Od jutra proszę sobie szukać innej pracy. Żegnam pana!”.
Podobnie dzieje się ze Słowem, które do was mówię. Ono musi być w ciągłym obiegu, mnożyć się i przynosić zyski w postaci przemiany ludzkich serc. W przeciwnym razie pozostanie tylko martwą literą, zapisaną w księgach, a przecież jest Słowem Życia.
Gdy po południu, wracając, mijali Giełdę, zobaczyli tych samych maklerów i brokerów nerwowo rozmawiających przez komórki i palących papierosy jeden za drugim. Okazało się, że tego dnia była taka bessa, jakiej nikt od dawna nie pamiętał. Niektóre akcje spadły nawet o połowę.
- Nie troszczcie się o te oszczędności, które przemyślni inwestorzy lokują w funduszach i w papierach wartościowych. Troszczcie się raczej o te, które lokujecie w banku mojego Ojca.
To mówiąc, wyjął z portfela pięć złotych i dał bezdomnemu żebrakowi, siedzącemu na chodniku.
Przemienienie
Jezus zabrał ze sobą Piotra, Zuzannę i Jana i razem pojechali na najwyższe piętro Pałacu Kultury i Nauki. Choć działo się to w samo południe, taras widokowy był całkiem pusty. Wokół roztaczała się panorama Warszawy.
Wtedy przemienił się wobec nich. Jego marynarka stała się lśniąca i delikatna, a światło, które biło z Jego twarzy przyćmiło blask słońca.
Wokół Jezusa pojawiła się niezliczona liczba kobiet i mężczyzn w różnych strojach i o wszelkich możliwych rysach twarzy. Oni wszyscy radośnie rozmawiali z Jezusem. Gdy Piotr rozpoznał niektórych z nich, padł na kolana. Był wśród nich papież Jan Paweł II w złocistym ornacie, Matka Teresa w białym sari o błękitnych obrzeżach i Maksymilian Kolbe w oświęcimskim pasiaku.
- Panie, ale nam tu dobrze! – powiedział Piotr. – Może uda mi się wynająć kilka pokoi. Nie starczy pewnie dla wszystkich, ale przynajmniej dla Ciebie i dla Ojca Świętego.
Gdy jednak podniósł oczy, nie znalazł tam już nikogo poza Jezusem i pozostałymi uczniami.
Czat internetowy
Jezus wraz ze swoimi uczniami został zaproszony przez ważną witrynę do udziału w czacie internetowym. Punktualnie o dziesiątej na ekranie Jego laptopa ukazało się okienko czatowe.
- O! Jest pierwsze pytanie! – zawołał Jan podekscytowany. – Pisze jakaś “Muzolka”: “Panie Jezu, wolisz muzę clasic, soul czy rap?”
- O mój Boże! – westchnął Jezus, po czym zwrócił się do uczniów. – Pomóżcie?
- Napisz, że każda jest zaje… to znaczy fajna, super – poradził Jan.
“Uwielbiam muzę, która brzmi w tonacji podobnej do mojej miłości” – napisał Jezus. Ledwo nacisnął klawisz “enter”, a już dwa kolejne pytania czekały na odpowiedź.
Exjehowita pisze: “Jezu, kiedy będzie koniec świata?”
Jezus: “Już niebawem, ale najpierw muszę dać szansę zbawienia wszystkim ludziom, a to może potrwać bardzo długo”.
Arabik: “Mój ojciec jest muzułmaninem a matka Polką. Czy mogę być Twoim uczniem?”
Jezus: “Nie ma sprawy. W każdej chwili czekam na ciebie”.
Wontpiel: “Jeśli Bóg jest taki dobry jak mówisz, to skąd bierze się tyle zła na świecie? Skąd tyle nieszczęść?”
Jezus: “Zapewniam cię, że ja też bardzo cierpię z powodu takiego stanu rzeczy. Cierpię w każdym, kto cierpi niewinnie i umieram w każdym, kto umiera”.
Napływało coraz więcej pytań. Jezus z trudem nadążał z odpowiedziami.
Gniewny77: “Dlaczego Bóg nie poraża piorunem wszystkich terrorystów i pedofilów?”.
Jezus: “Sprawa jest jasna. Prosiłem mojego Ojca, żeby wszystkie pioruny, które przygotował na terrorystów i pedofilów skierował na mnie, a im dał możliwość rozpoczęcia nowego życia. Myślę, że przynajmniej w kilku przypadkach udało się”.
Emigrant: “Panie Jezu, moje życie nie ma sensu. Straciłem pracę, rodzinę, jakąkolwiek nadzieję. W Polsce nie mam do kogo wracać. Tu czuję się obco. Myślę, że mnie zrozumiesz i przyjmiesz, gdy skończę ze sobą”.
Jezus odpowiedział bez wahania: “Poczekaj jeszcze sekundkę. Muszę z tobą pogadać w cztery oczy. Zaraz tam będę”, po czym wziął komórkę i zadzwonił do redakcji witryny internetowej:
- Czym prędzej zlokalizujcie nadawcę maila “Emigrant”.
Po paru minutach otrzymał odpowiedź: “Podany numer IP odpowiada komputerowi w Dublinie”.
Jezus niezwłocznie zarządził:
- Piotrze zarezerwuj bilet na najbliższy lot do Irlandii. Judaszu, odlicz odpowiednią sumę. Lecimy natychmiast.
Dziennikarz
Coraz więcej mówiono o Jezusie. Doszło nawet do tego, że media zaczęły interesować się Nim i Jego nauką. Uczniowie starali się chronić Jezusa przed wścibstwem paparazzich, On sam jednak nie unikał wywiadów, chcąc na wszelkie sposoby głosić Ewangelię.
Pewnego razu, gdy udał się z uczniami w okolice Łazienek, wielki tłum zebrał się wokół Niego, aby Go słuchać. Wówczas dziennikarz z brukowca, uważanego za jeden z najbardziej nierzetelnych, ale za to poczytnych, wspiął się na drzewo, by zrobić parę zdjęć dla swojej gazety. Kierowała nim ciekawość i chęć zarejestrowania kompromitujących ujęć samego Jezusa oraz potrzeba uchwycenia reakcji słuchaczy. Nagle Jezus podszedł szybkim krokiem do drzewa i zawołał do dziennikarza poufale:
- Przyjacielu, podobno urządzasz imprezę dziś wieczorem. Mógłbym przyjść z paroma uczniami?
Dziennikarz oniemiał. Tymczasem Piotr podszedł do Jezusa i szepnął Mu na ucho:
- Panie, daj spokój, wstyd odwiedzać takiego gnoja. Obsmaruje nas w swoim szmatławcu.
- Cicho bądź! – odpowiedział mu Jezus. – Głupstwa pleciesz i niczego nie rozumiesz!
* * *
Gdy Jezus siedział przy stole, przyszli znajomi dziennikarza z redakcji brukowca. Niektórzy z uczniów dziwili się, że Nauczyciel przyjął zaproszenie, On jednak powiedział im:
- Mechanik nie rozkręca i nie reperuje sprawnego samochodu, ale uszkodzony. Nie muszę naprawiać tego, co działa bez zarzutu, ale to, co się popsuło.
Dziennikarz zaś wstał, wzniósł toast i ogłosił wszystkim obecnym:
- Od dziś nie będę w moich artykułach szkalował nikogo. Nie będę upowszechniał plotek ani pomówień. Sprostuję wszystko, co opublikowałem fałszywego o innych, a jeśli pisałem o czyichś wadach i błędach, to odtąd cztery razy częściej będę pisał o jego zaletach i osiągnięciach.
Modlitwa
Na murze przy ul. Targowej rozlepiono właśnie plakaty informujące o jakimś guru, który przyjechał do Warszawy, aby poprowadzić kurs jogi. Zaciekawiło to uczniów Jezusa i zapytali Go:
- Naucz nas jakiejś techniki modlitewnej. Czy lepiej modlić się tradycyjnie, jak uczą księża? A może tak bardziej spontanicznie, jak u zielonoświątkowców lub w odnowie charyzmatycznej? A może w skupieniu i powadze, jak w prawosławnej cerkwi?
- Nie ma doskonałej recepty ani wzorca na autentyczną modlitwę – odparł Jezus. – Każdy z nas jest inny, dlatego nie ma jednego szablonu modlitwy. Jeżeli jednak tak bardzo nalegacie, to dam wam przykład. W ten sposób możecie się modlić:
Boże, Ty jesteś naszą Matką,
która kocha nas bezgranicznie i bezwarunkowo,
mimo naszej niewdzięczności, głupoty i egoizmu.
Która obdarowała nas niezwykle hojnie,
dała każdemu z nas niepowtarzalny kod genetyczny,
twarz, serce i kolor oczu.
Naucz nas wrażliwości, delikatności i czułości,
a nade wszystko współczucia dla każdego człowieka
i każdej istoty żywej.
I nie dopuść, abyśmy żyli tylko dla siebie samych,
zasklepieni w naszym egoizmie i zapatrzeni w nasze potrzeby,
ale objawiaj nam swą matczyną twarz w każdej sytuacji naszego życia.
Sprawa podatku
Zbliżał się maj i wszyscy rozmawiali o nadchodzącym terminie złożenia oświadczeń podatkowych. Wtedy podszedł do Jezusa właściciel małej firmy rodzinnej i powiedział:
- Nauczycielu, jesteś dla mnie autorytetem moralnym. Poradź mi, co mam uczynić. Moja firma ledwo ciągnie. Dochody z trudem wystarczają na spłacenie kredytów. A na utrzymaniu mam liczną rodzinę i muszę im zapewnić godziwe warunki. Czy mógłbym pewne wpływy pominąć w oświadczeniu podatkowym? Chodzi o dobro mojej żony i dzieci…
Jezus zatrzymał się i spuścił głowę.
- Czy widzisz ten chodnik? – zapytał. – Te płyty, po których chodzisz?
- Widzę, Panie.
- Czy twoja rodzina je położyła i naprawia je, gdy zajdzie potrzeba?
- No nie…
- A czy widzisz tamten most? Kto go sfinansował?
- Zdaje się, że to z funduszy samorządowych i unijnych…
- Otóż to – powiedział Jezus. – Postępuj więc uczciwie i płać należne podatki.
Biznesmen nie dał jednak za wygraną i dorzucił:
- Ale przecież i tak połowa tych pieniędzy idzie do kieszeni polityków i na łapówki. Tyle inwestycji dawno powinno zostać ukończonych. Czy jest to uczciwe?
Tak powiedział, gdyż niedawno ujawniono kolejną aferę finansową z udziałem ważnych polityków.
- Masz rację – odrzekł Jezus. – Ale nie tylko ty cierpisz z powodu korupcji. Jesteś zaradny i łatwo wyrównasz sobie straty. Pomyśl jednak o tysiącach bezrobotnych, chorych, emerytów, pracowników wykorzystywanych przez pracodawców. To oni najbardziej cierpią z powodu korupcji.
Po chwili dodał:
- I to oni zażądają odszkodowania w domu mojego Ojca. Zapewniam cię, że wszyscy, którzy nieuczciwie zagarnęli cudze pieniądze, owoc ciężkiej pracy, zwrócą je co do grosza. I to jeszcze z karnymi odsetkami.
Przypowieść science-fiction o sądzie ostatecznym
Widząc na billboardach reklamy najnowszego filmu katastroficznego, prosto z Hollywood, Jezus powiedział do swoich uczniów:
- Opowiem wam coś z dziedziny fantastyki naukowej. Wyobraźcie sobie, że ziemi zagraża zagłada. Kometa ma za kilka dni uderzyć w naszą planetę. Astronomowie nie mają wątpliwości, że nastąpi totalny kataklizm.
A tu nagle na ogromnym statku kosmicznym ląduje Wybawca i decyduje się uratować ludzkość. Dokonuje jednak pewnej selekcji. Skanuje pamięć wszystkich mieszkańców ziemi. Jednych zabiera ze sobą do Rajskiej Planety, drugich zaś pozostawia, żeby zginęli.
Wówczas ci pozostawieni zapytają Wybawcę ze zdziwieniem i wyrzutem:
- Dlaczego nas opuszczasz, a tamtych zabierasz? Jakim kryterium kierowałeś się, dokonując wyboru?
On im odpowie:
- Zostawiam was, bo byłem bezdomny, a wy przepędziliście mnie z waszej klatki schodowej. Byłem bezrobotny, a wy ograniczyliście zatrudnienie, by zwiększyć zyski. Byłem chory na alzheimera a wy zostawiliście mnie w brudzie i bez opieki. Byłem emigrantem, a wy deportowaliście mnie. Wyznałem wam to, co najskrytsze w głębi mojego serca, a wy wyśmialiście mnie i wzgardziliście mną.
Oni z oburzeniem powiedzą:
- Nieprawda! Przecież nigdy nie widzieliśmy cię bezdomnym, bezrobotnym, chorym, emigrantem, ani też nigdy się nam nie zwierzałeś!
Wybawca zaś wyjaśni im:
- To wszystko, czego nie uczyniliście tym najbardziej poszkodowanym, zmarginalizowanym, odtrąconym, tego i mnie samemu nie uczyniliście.
Również ci, których Wybawca zabrał na swój statek kosmiczny, zapytają go ze zdziwieniem:
- Czemu zawdzięczamy, że właśnie nas zabrałeś ze sobą? Czym na to zasłużyliśmy?
On im odpowie:
- Zabieram was ze sobą, bo kiedy byłem bezdomny, wy daliście mi poduszkę i materac, żebym mógł przenocować w waszej klatce schodowej. Kiedy byłem bezrobotny, wy ograniczyliście wasze zyski, żeby stworzyć nowe miejsca pracy. Kiedy byłem chory na alzheimera, wy zaopiekowaliście się mną. Kiedy byłem emigrantem, wy pozwoliliście mi zamieszkać pośród was. Kiedy wyznałem wam to, co najskrytsze w głębi mojego serca, wy zaakceptowaliście mnie takim, jakim jestem.
Oni odpowiedzą zaskoczeni:
- Nie przypominamy sobie, żebyśmy kiedykolwiek widzieli cię bezdomnym, bezrobotnym, chorym, emigrantem, ani też nigdy się nam nie zwierzałeś.
Wybawca zaś powie im:
- To wszystko, co uczyniliście tym najuboższym, wykluczonym, wzgardzonym, to i mnie samemu uczyniliście.
Przypowieść o relacjach międzyludzkich
Pewien nauczyciel podszedł do Jezusa i zagadnął Go:
- Od wielu lat uczę w szkole i chciałbym jak najlepiej wychowywać młode pokolenia. Przekazuję im wiedzę, zasady moralne, szacunek dla Boga i Ojczyzny. Staram się dawać przykład porządnego i uczciwego obywatela. Czy to wystarczy?
Jezus odpowiedział pytaniem:
- A czy uczysz ich, żeby w każdym widzieli człowieka?
On odrzekł:
- Co to znaczy widzieć w każdym człowieka?
Wówczas Jezus opowiedział tę przypowieść:
- Pewien student wracał późną nocą do domu. Nagle na Targowej wyskoczyło z bramy dwóch osiłków. Pobili go, zabrali mu portfel i markową marynarkę i zostawili leżącego na chodniku.
Przechodził tamtędy szanowany ojciec rodziny, wracający z pracy na drugą zmianę. Pomyślał: „Pewnie jakiś pijak” – i poszedł dalej. Również ksiądz wracał z kolacji u znajomych, zobaczył go i minął.
Po jakimś czasie przechodził również emigrant ze wschodu, który pracował na czarno w pewnej restauracji. Spieszył się, gdyż do rana miał tam umyć podłogę i okna. Kiedy jednak zobaczył pobitego studenta, przejął się jego losem. Sprawdził, czy żyje, po czym zatrzymał taksówkę i zawiózł go do najbliższego szpitala. Zapłacił za kurs i zatroszczył się, żeby studentowi udzielono opieki medycznej. Który z nich wszystkich zobaczył człowieka w pobitym studencie?
- Jasne, że ten emigrant ze wschodu! – odparł bez wahania nauczyciel.
- No właśnie – powiedział Jezus – tak mało potrzeba, żeby być po prostu człowiekiem dla innych.
Przypowieść o grze komputerowej
Jezus powiedział swoim uczniom następującą przypowieść:
- Pewien programista napisał wspaniałą grę komputerową: świetny interfejs, super podkład muzyczny i nieskończone możliwości strategicznych kombinacji. Wkrótce jednak haker złamał kody i opracował podróbkę gry, którą zaczął kolportować na lewo. Do programisty przyszli więc dystrybutorzy i zaczęli się skarżyć:
- Na rynku pojawiły się podróbki twojej gry. Trudno odróżnić je od oryginałów. Może warto wycofać grę ze sprzedaży i zgłosić sprawę do prokuratury?
- Nie potrzeba – odparł programista. – W kodach umieściłem skomplikowane zabezpieczenia, których naruszenie może wyzwolić niebezpieczne wirusy. Pozwólmy, aby trefne kopie rozchodziły się nielegalnymi kanałami. We właściwym czasie wirusy się uaktywnią i zniszczą twarde dyski nieuczciwych użytkowników programu.
Podobnie dzieje się z różnymi szarlatanami, którzy głoszą podróbki mojego Słowa, ale w ostatecznym rozrachunku nie mają żadnych szans.
Wskrzeszenie dziewczyny
Pielgrzymując do Częstochowy, Jezus wraz ze swoimi uczniami natknął się w okolicach Grójca na kondukt żałobny. Zatrzymali się, zdjęli czapki z głów i pobożnie się przeżegnali.
- Młoda dziewczyna – skwitował Piotr, gdy przeczytał tabliczkę na trumnie. – Zaledwie dziewiętnaście lat…
Jezus podszedł do kościelnego, który niósł krzyż i zapytał:
- Kto to taki? Czy zginęła tragicznie?
- Oj, lepiej nie mówić – odrzekł kościelny. – Jeszcze jak tragicznie. Zakochała się w jakimś didżeju z dyskoteki. Wykorzystał ją, rzucił, a ona otruła się pigułkami. Ale nie ma co jej żałować, ze wszystkimi chodziła do łóżka. Prędzej czy później źle by skończyła.
- Zatrzymajcie się! – krzyknął nagle Jezus. – Otwórzcie trumnę!
Kondukt przystanął. Matka dziewczyny ze zdziwieniem spojrzała na Jezusa.
- Czy Ten to jej amant? – ktoś szepnął podejrzliwie.
Tymczasem trumnę ustawiono na asfalcie i podważono wieko. Jezus pochylił się i ucałował dziewczynę w policzek, otworzyła oczy i usiadła. Ze zdziwieniem rozejrzała się dokoła, jakby zbudzona z głębokiego snu.
A Jezus powiedział do niej:
- Nie bój się. Dostałaś jeszcze jedną szansę gratis, bo masz wielkie i wrażliwe serce, ale weź się w garść i nie rób w przyszłości podobnych głupstw.
* * *
Po tym wydarzeniu proboszcz, który prowadził pogrzeb, podszedł do Jezusa, pochwalił Go i dodał:
- Za przeproszeniem, Panie Jezu, pozwól, że coś Ci zasugeruję. Bardzo się cieszę, że w mojej parafii dokonałeś cudu, ale może lepiej by było wskrzesić kogoś innego. Niedawno zginął w wypadku młody robotnik, ojciec dwojga dzieci. Albo choćby pani Maciejowa: prowadziła kółko różańcowe, sprzątała kościół… Na przyszłość w takich sprawach zasięgnij rady proboszcza.
- Masz rację – odparł Jezus. – Ale to właśnie ona najbardziej potrzebowała tej jednej jedynej szansy.
Niedoszły uczeń
Jezus wraz ze swoimi uczniami udał się na koncert kapeli hiphopowej. Jan załatwił wszystkim apostołom wejściówki, gdyż był znajomym tekściarza zespołu. W przerwie udali się za kulisy i Jezus pochwalił kolegę Jana:
- Fajne macie kawałki! I break-dance superancki!
Po chwili dodał:
- Słuchaj, a może napisałbyś coś o Dobrej Nowinie? No wiesz, coś chwytliwego, wpadającego w ucho.
Tekściarz pokręcił głową:
- Nie bardzo znam się na tym… nie czuję bluesa… – podrapał się po wygolonej głowie – Zresztą… mam bardzo napięte terminy… koncert tu, koncert tam… sam rozumiesz…
* * *
Gdy wracali z koncertu, Jezus opowiedział uczniom następującą przypowieść:
- Pewien bogaty biznesmen zorganizował synowi osiemnastkę. Wysłał maile do wszystkich kolegów i koleżanek z klasy syna. Zamówił firmę kateringową, która przygotowała doskonałe jedzenie i zaprosił zespół muzyczny. Wymienił nawet wodę w basenie. Gdy jednak nadszedł czas imprezy, okazało się, że nikt nie przyszedł. Wtedy syn sięgnął po komórkę i zaczął dzwonić do swoich kumpli.
- Starzy właśnie kupili mi nową furę – wymawiał się pierwszy. – Chciałem ją sprawdzić. Jestem na autostradzie pod Koninem. Zajefajna bryka, na prostej wyciąga nawet dwieście. Dziś nie mogę. Wpadnę innym razem.
- Poznałam ekstra chłopaka. Zabiera mnie dziś na dyskotekę – tłumaczyła jedna z koleżanek. – Mam nadzieję, że się nie obrazisz.
- Wszedłem w super grę internetową – wyjaśniał ktoś inny. – Z moją gildią idziemy na ważny quest. Nie mogę zawieźć chłopaków. Chyba rozumiesz?
Gdy biznesmen dowiedział się o wszystkim, bardzo się zasmucił, zwołał swoich pracowników i polecił im:
- Jedźcie pod Pałac Kultury, na Dworzec Centralny i na Marszałkowską i zaproście bezdomnych, żebraków i narkomanów. Urządzimy wspaniałą imprezę.
I rzeczywiście, syn biznesmena miał tak odlotową osiemnastkę, że cieniasy z jego szkoły spuchły z zazdrości.
Restauracja „Exclusive“
O północy Jezus ze swoimi uczniami wszedł do restauracji “Exclusive”. Podszedł do baru, a następnie rozejrzał się po sali. Gdy się zorientował, kogo tam spotkał – a gośćmi lokalu byli ludzie z mafii Kiełbasy – uderzył pięścią w blat i krzyknął:
- Wy (tu użył słów, których nie wypada powtarzać) żądacie haraczu od ciężko pracujących, uczciwych ludzi, a sami pławicie się w bogactwach! Na rękach macie krew niewinnych, która woła o pomstę do nieba!
Potem zwrócił się do siedzących przy oknie dżentelmenów, posłów jednej z ważniejszych partii politycznych:
- I wy (znowu użył słów niecenzuralnych)! Zostaliście wybrani, żeby służyć, tymczasem uważacie się za panów! Podatnicy powierzają wam pieniądze, a wy wypychacie nimi swoje kieszenie!
- A ty (Jezus po raz kolejny użył mocnych słów, tym razem pod adresem siedzącego przy stoliku komendanta policji po cywilu) zostałeś powołany na stróża prawa, a sam bierzesz łapówki!
W lokalu podniosła się wrzawa. Trzech ochroniarzy zaczęło przepychać się w kierunku Jezusa. Tymczasem dziewczyna tańcząca na rurze podeszła od tyłu do Jezusa i szepnęła Mu na ucho:
- Dobrze im powiedziałeś. Jesteś wspaniałym facetem. Mogę iść z tobą?
- Ty też jesteś wspaniała – odrzekł Jezus. – Możesz, ale najpierw zajmij się inną robotą, znajdź sobie porządnego chłopaka, którego naprawdę pokochasz. A potem pójdź za mną.
Piotr zdążył jeszcze narzucić dziewczynie na plecy swoją marynarkę, gdy po chwili wszyscy znaleźli się za drzwiami: skopani i pobici.
Ostatnia wieczerza
Jezus wraz z uczniami zatrzymał się na kolację w przydrożnym zajeździe, przy trasie katowickiej. Piotr zawczasu zamówił obszerną salę, gdyż Mistrz bardzo pragnął, aby ta kolacja miała szczególnie uroczysty charakter. Obsługa lokalu przygotowała czerwony obrus i zapaliła świece. Gdy przyniesiono przystawki i nalano wina do kieliszków, Jezus wstał i przemówił:
- Dobrze, że jesteście teraz ze mną. Wiecie, że moje słowa różnie są odbierane, nie każdemu się podobają. Zresztą tak będzie zawsze… Chciałbym was prosić, abyście mnie naśladowali i innych uczyli mnie naśladować. Ja was nigdy nie zostawię, będę w was i pośród was. Choćbyście zapomnieli wszystko, o czym wam mówiłem, to o jednej rzeczy nie zapominajcie: o miłości. Zwłaszcza o tej miłości, która kosztuje i która nie oczekuje wzajemności. Tylko miłość się liczy.
Po tych słowach wziął bochenek chleba i przełamał na pół, mówiąc:
- To jest moje ciało. Nie dziwcie się, to naprawdę jest moje ciało. Przełamuję moje ciało i daję wam, żebyście je spożywali. Spożywajcie moje ciało i dzielcie się nim jedni z drugimi. Niech ono będzie dla was lekarstwem na wszelkie choroby, pociechą w chwilach depresji i umocnieniem, gdy zabraknie wam siły, aby kochać.
Następnie podniósł kielich z czerwonym winem i powiedział:
- W tym kielichu jest moja krew. Daję wam ją, żebyście pili, żeby stała się dla was orzeźwiającym napojem. Odtąd w waszych żyłach będzie płynęła moja krew, odnawiając w was entuzjazm miłości.
Jezus podał chleb i kielich siedzącym obok Niego uczniom, Piotrowi i Zuzannie. Oni spożyli w milczeniu i podali następnym.
Zapadał zmrok, a wokół zajazdu rozbrzmiewał świergot niezliczonych ptaków. Wiewiórki, jeże i biedronki zbiegły się z pobliskiego lasu przywiedzione instynktem natury i zaglądały przez szyby. Nagle wróbel wleciał przez uchylone okno, porwał z ręki Zuzanny kawałek chleba i zaniósł zwierzętom zgromadzonym wokół zajazdu.
Śmierć
W komendzie wojewódzkiej zadzwonił telefon.
- Dzielnicowy Franciszek Nowak, słucham – przedstawił się dyżurujący policjant.
- Jestem od… Kiełbasy – powiedział rozmówca. – Szef każe sprzątnąć tego Jezusa. Krzywy jest. Bruździ w interesach. Pakuje łapy w nie swoje sprawy.
- Chwileczkę, chwileczkę – odrzekł dzielnicowy. – Nie bardzo mamy na niego haka.
- Daj spokój – niecierpliwił się rozmówca. – A… zależy wam, żeby był spokój na mieście?
- No…
- Więc załatwcie tę robotę. Wy nam pomożecie, my wam. Kiełbasie zależy na tej sprawie.
- No dobrze, dobrze – policjant starał się załagodzić sytuację. – Zobaczymy, co da się zrobić.
* * *
Dwaj mundurowi zapukali do drzwi.
- Czy obywatel Jezus przebywa w tym lokalu?
- A panowie w jakiej sprawie? – zapytał, otwierając Piotr.
- Jesteśmy z policji.
- Widzę – odpowiedział Piotr. – Ale to chyba jakaś pomyłka.
Już miał zatrzasnąć drzwi, gdy jeden z funkcjonariuszy zablokował je nogą i krzyknął:
- Proszę nam nie utrudniać zadania! Bo i pan zostanie aresztowany!
- Zostaw, Piotrze – wtrącił się Jezus. – Oni tylko wypełniają polecenia. Większą winę ponoszą ci, którzy ich tu posłali.
Pozostali uczniowie z przerażeniem patrzyli jak funkcjonariusze wprowadzają Jezusa, skutego kajdankami, do policyjnego radiowozu.
* * *
- Imię?
- Jezus.
- Imię ojca?
- Józef.
Dyżurny policjant skwapliwie sporządzał protokół zatrzymania. Nagle otworzyły się drzwi i wszedł dzielnicowy Nowak.
- Poproszę na moment – szepnął do policjanta prowadzącego przesłuchanie. – Weźcie ze sobą protokół.
- Jeszcze nie skończyłem.
- Chodźcie, chodźcie – przynaglił podwładnego.
Jezus został sam w pokoju przesłuchań. Zza okna dochodził gwar uliczny. Uczniowie gdzieś zniknęli, a przesłuchiwany odczuwał dojmującą samotność.
Tymczasem dzielnicowy Nowak, nie zerknąwszy nawet na protokół, sprawnym ruchem dłoni włożył go do niszczarki papieru.
- Tej sprawy nie było, Kowalski – skwitował krótko.
- Jak to? Mamy go zwolnić? Ot, tak sobie?
- Spuśćcie mu porządny łomot i wyrzućcie pod boiskiem w lesie. Sam zresztą pojadę. Sprawa jest delikatna. Chcę mieć spokój na mieście. Czasem dla dobra publicznego trzeba coś… no wiesz… – dzielnicowy wykonał falujący gest dłonią i uśmiechnął się porozumiewawczo.
* * *
Radiowóz podjechał na skraj boiska, zapadał już zmrok. Wydawałoby się, że w okolicy nie ma żywego ducha.
Skatowany Jezus ledwo utrzymywał równowagę na tylnym siedzeniu. Gdyby nie obecność towarzyszących mu policjantów, nie zdołałby usiedzieć. Gdy samochód przystanął, półprzytomnego wyciągnęli go za ręce i rzucili na ziemię. Wtedy spośród drzew wyłoniło się kilku mężczyzn. Palili papierosy. Gdy dzielnicowy Nowak zobaczył ich, wyszedł z radiowozu.
- No i po sprawie – uśmiechnął się Kiełbasa. – Teraz pan dzielnicowy spokojnie wróci na posterunek i o wszystkim zapomni.
- A wy zwolnicie z haraczu lokale, o których rozmawialiśmy.
- Ma się rozumieć, panie władzo… ale tylko do czasu pańskiego przejścia na emeryturę.
- W sumie to już niedługo.
Mężczyźni podali sobie ręce. Od tej chwili Kiełbasa i dzielnicowy Nowak stali się przyjaciółmi.
* * *
Gdy policjanci odjechali, ludzie Kiełbasy przywiązali Jezusa do terenowej Toyoty i wlekli po murawie opuszczonego boiska, okładając kijami baseballowymi. Gdy nie dawał znaków życia, powiesili go za nogi na pobliskim drzewie, zapalili papierosy i wyciągnęli butelkę wódki. Jezus tymczasem modlił się do Ojca kolejno za każdego ze swoich oprawców.
- Kopsnij mu – powiedział jeden z dresiarzy. – Niech sobie łyknie zanim kopnie w kalendarz.
Ten podszedł do Jezusa i chlusnął Mu w twarz resztką wódki, która została na dnie butelki. Jezus nie zareagował.
- Chyba już po nim.
- Dokończ go i spadamy – powiedział Kiełbasa. – Masz klamkę pod łapą?
Dresiarz wyjął zza pasa pistolet z tłumikiem i podszedł do Jezusa. Przez chwilę wahał się, po czym przyłożył lufę do Jego skroni i pociągnął za spust.
“A niech to” – pomyślał i przeklął siarczyście. – “W sumie gość był w porzo”.
Schował pistolet i zapalił kolejnego papierosa.
Zmartwychwstanie
Kierownik Zakładu Medycyny Sądowej wzywał do swojego gabinetu kolejno wszystkich, którzy tej nocy pełnili dużur.
- To nie do pomyślenia! – rugał strażnika. – Przecież nie ma innego wejścia do kostnicy! Albo pan zasnął na służbie, albo pan coś ukrywa!
- Jak Boga kocham! – zaklinał się mężczyzna. – Nie zmrużyłem oka. Cały czas pilnowałem jak należy. Tej nocy na pewno nikt nie otwierał drzwi do kostnicy.
- A trup zniknął. Tak sobie po prostu wyszedł, co? – ironizował kierownik.
- Doprawdy nie potrafię powiedzieć, co się stało z ciałem denata. Może zostało przewiezione gdzie indziej?
- Sanitariusz z obsługi medycznej sporządził protokół przyjęcia zwłok. Wczoraj dokonano wstępnych oględzin. Wszystko czarno na białym. Są dokumenty, a trupa nie ma!
Rozległo się pukanie do drzwi. Weszło dwóch mężczyzn w białych kitlach.
- Panie kierowniku, oględziny miejsca wskazują na to, że złodzieje działali w sposób perfekcyjny. Plomba na klapie chłodziarki jest nienaruszona. Musieli wyjąć zwłoki i zaplombować powtórnie.
- Niemożliwe! – wykrzyknął kierownik. – Przecież plombownica jest przechowywana u mnie w kasie pancernej!
- A co najdziwniejsze – ciągnął dalej jeden z mężczyzn – płótna, w które owinięto denata, pozostały w chłodziarce… nienaruszone.
- Mogli mieć ze sobą jakiś wór plastikowy lub coś w tym rodzaju.
- Ale dlaczego ułożyli płótna ponownie, równo, na tym samym miejscu?
* * *
Po przybyciu prokuratora i komendanta policji odbyto krótką naradę.
- To karygodne, żeby dopuszczać się takich zaniedbań! – grzmiał przedstawiciel prawa. – To wszystko pana wina, panie kierowniku!
- Nie byłbym taki pewien – przerwał komendant. – Przesłuchaliśmy wszystkie osoby zamieszane w sprawę. Zresztą pan kierownik rozmawiał z nimi wcześniej. Wygląda na to, że kradzieży ciała dokonały osoby trzecie i to w sposób niezwykle profesjonalny. Żadnych odcisków palców. Żadnych śladów zapachowych…
- Ale komu mogło zależeć na zwłokach bezdomnego włóczęgi? – dziwił się kierownik zakładu.
- Podobno głosił jakieś przewrotne teorie, miał uczniów…
- Panowie – odezwał się prokurator. – Sprawa jest delikatna. Do czego to podobne, żeby z budynku sądu ktoś podprowadził nieboszczyka? To nie może przedostać się do prasy. Byłaby afera. Z drugiej strony nikt się o niego nie dopominma. Nikogo nie interesuje to morderstwo. Może by tak to wszystko zatuszować. Jak nikt się nie odezwie, to po prostu napisać w sprawozdaniu, że ciało wydano na czyjąś tam prośbę i sprawę odłożyć ad acta?
Epilog
- Wracam do Katowic – powiedział Andrzej do Piotra. – Trzeba by w końcu odwiedzić rodzinę, poszukać jakiejś pracy. Nie sądzisz?
- Jadę z tobą – odparł Piotr. – Potem pójdę do firmy, gdzie kiedyś pracowałem. Może mnie przyjmą.
W pociągu było sporo miejsca. Uczniowie usiedli przy oknie naprzeciw siebie. Przy drzwiach drzemał obcy mężczyzna z czapką nasuniętą na oczy. Gdy usłyszał strzępy rozmowy, wtrącił się:
- O kim to mówicie? Znowu zginął Bogu ducha winny człowiek?
- Nasz dobry znajomy – wyjaśnił Piotr. – Może nawet więcej niż znajomy… Pisali nawet w gazecie. Nie czytał pan?
- Rzadko czytuję gazety, chyba że Metro albo Echo, bo dają za darmo.
Piotr i Jan zorientowali się, że ich rozmówca musi być bardzo ubogi. Nosił wytarte, rozpadające się buty i niemodną kurtkę.
- Widzi pan – podjął rozmowę Andrzej. – To był wspaniały człowiek. Pokazał nam, jak żyć, co robić, żeby być szczęśliwym. Tylko On wiedział, czym jest prawdziwa miłość, taka, która przekracza wszystkie bariery. Te parę lat, jakie z Nim spędziliśmy, zmieniło nasze życie…
- Naprawdę zmieniło? – zapytał nieznajomy. – W takim razie dlaczego teraz wracacie do waszego wcześniejszego życia?
Piotr i Andrzej spojrzeli po sobie.
- Co mamy robić? Jego już nie ma. Nawet nie wiemy, gdzie go pochowano. Zabili go, ale ciała nie znaleziono. A my wiązaliśmy z Nim takie nadzieje… Wszystko się skończyło…
- A może jednak nie wszystko – odparł nieznajomy. – Przecież te sprawy, o jakich wam mówił, są nadal aktualne. Wasze życie nadal się toczy. Nawet jeśli On został zamordowany, to może… On…
Nieznajomy zmarszczył brwi, jakby szukał właściwego słowa.
- Może co? – Piotr przynaglił zaciekawiony.
- Może On… W istocie…
Pod drzwi przedziału podjechał wózek z napojami.
- Coś do picia życzą sobie panowie? – zapytała młoda dziewczyna.
- Trzy soki, poproszę – odrzekł Piotr. – Dwa pomarańczowe, a pan jaki sobie życzy?
- Mi wystarczy woda. Źródlana woda. Bardzo chce mi się pić. Od trzech dni nie miałem w ustach kropli wody.
Nieznajomy odkręcił kapsel o przyłożył butelkę do ust. Pił z rozkoszą. Gdy skończył, spojrzał w oczy towarzyszom podróży i uśmiechnął się.
- Dziękuję.
- Chwileczkę… – Piotr zbladł. – Pan jest do złudzenia podobny… Gdzie pan idzie?
Uczniowie wyjrzeli na korytarz. Wydawało im się, że nieznajomy nagle wyszedł. Ale tam nie było nikogo, tylko młoda dziewczyna sprzedawała podróżnym wodę mineralną.
Wtedy przypomniały się im słowa Jezusa: Byłem spragniony, a daliście mi pić. I że On pozostanie z nimi na zawsze, ukryty w budzącym odrazę przebraniu najuboższego spośród ubogich.
* * *
Innym zaś razem Jezus w ten sposób ukazał się swoim apostołom. Gdy Zuzanna otwarła swój tablet, natrafiła na najnowsze wiadomości ze świata. Donoszono właśnie o kolejnym przypadku przemocy domowej. Pewna kobieta została dotkliwie pobita przez swego męża. Zuzanna z trudem dotarła do serwisu fotograficznego, gdyż zdjęcia umęczonego ciała były szczególnie drastyczne i nie wszystkie agencje zdecydowały się je opublikować. Kiedy jednak zobaczyła posiniaczone i zakrwawione plecy, jej wzrok zatrzymał się na krótko przyciętych, falujących włosach pobitej kobiety.
- Przecież to włosy Jezusa! – pomyślała przerażona. – Dokładnie ten sam kolor, gęstość, ułożenie.
Nie mogła się mylić, bo przecież przez lata zajmowała się stylizacją fryzur męskich i kobiecych. To był Jezus.
* * *
Na wiele innych sposobów Jezus ukazywał się i nadal ukazuje swoim uczniom. Gdyby jednak ktoś chciał je opisać, to nie starczyłoby miejsca na wszystkich serwerach i wszelkich nośnikach cyfrowych naszej planety.
Rozpoczęte w 2007, ukończone na Wielkanoc 2014